Na forum ostatnio po raz kolejny głównym tematem dyskusji jest habilitacja. Stoję z boku tych zażartych debat, nie chcę w nich ugrzęznąć i nachodzi mnie refleksja. Refleksja ta zaczyna się od banalnego stwierdzenia: dyskutanci nie mogą osiągnąć porozumienia.
I tak to pierwszym wielkim tematem ostatniego tygodnia była natura znacznego wkładu w rozwój dyscypliny. Zarysowały sie diametralne stanowiska, kłótnia trwała przez ponad sto postów, konsensusu jak nie było tak nie ma. Druga wielka kłótnia, to kłótnia o, powiedzmy, pokonferencyjniaki. Jedni uważają, że liczy się jakość bez względu gdzie opublikowany jest tekst, inni, ze pokonferencyjniaki są synonimem braku jakości. Ta druga kłótnia dotycz ygłównie szerokiej humanistyki. I właściwie nie byłoby w tym nic zaskakującego, gdyby nie to, że kłócący się forumowicze to również potencjalni i rzeczywiści recenzenci w przewodach habilitacyjnych. Znaczna część dyskyujących to tzw. samodzielni pracownicy naukowi!
I może ja powtórzę: recezenci w przewodach habilitacyjnych mają diametralnie różniące się wyobrażenia na temat tego, co podlega ocenie w przewodzie! Nie ma oczywiście też żadnego powodu, by myśleć, że recenzenci piszący na forum DNU znacząco różnią się od rzeszy innych. Cała reszta jest najpewniej podobnie, a może i bardziej podzielona.
Nie mam zamiaru stawać po stronie którychkolwiek dyskutujących. Bo dla mnie problemem jest to, że mogą być tak kolosalne różnice między ludźmi realizującymi pewną procedurę. Wtórne jest też dla mnie to, czy te różnice wypływają z niejasności tekstu ustawy czy też oporu recenzentów. Kluczowe jest to, że trudno jest mówić o jakiejś jednej spójnej prcedurze wyłaniającej sie z wyobrażeń i, sądząc choćby po recenzjach dzisiaj cytowanych, praktyk recenzenckich. Wyłania się z nich bowiem chaos merytoryczny, nad którym nikt zdaje sie nie panować.
Wbrew temu, co napisano na forum, ja jestem nadal zwolennikiem habilitacji. Jednej habilitacji! Nie tylko ze spójnymi kryteriami, ale również ze spójnymi praktykami recenzentów.