Ku ostatniemu guzikowi

Dostałem uwagi. Niestety, myślę, że sensowne i muszę jeszcze popracować nad autoreferatem. A właściwie uzupełnić go. Mówiąc szczerze, zastanawiałem się sam nad tym, o czym napisał kolega, jednak stwierdziłem, że nie ma sensu tak roszerzać autoreferatu. Niestety, skoro komentarz przyszedł od kogoś, kto jest mądrzejszy ode mnie, trzeba się brać do uzupełnień, a nie filozofować. Niestety, poprawki zajmą mi chwilę, bo przez kilka następnych dni będę miał mało czasu na pracę nad tym cholerstwem.

 

Nic to jednak, na razie jestem na dobrej drodze, na początku września będę miał wszystko zapięte na ostatni guzik. Zostaną już tylko uzgodnienia logistyczne.

O jedną habilitację!

Na forum ostatnio po raz kolejny głównym tematem dyskusji jest habilitacja. Stoję z boku tych zażartych debat, nie chcę w nich ugrzęznąć i nachodzi mnie refleksja. Refleksja ta zaczyna się od banalnego stwierdzenia: dyskutanci nie mogą osiągnąć porozumienia.

 

I tak to pierwszym wielkim tematem ostatniego tygodnia była natura znacznego wkładu w rozwój dyscypliny. Zarysowały sie diametralne stanowiska, kłótnia trwała przez ponad sto postów, konsensusu jak nie było tak nie ma. Druga wielka kłótnia, to kłótnia o, powiedzmy, pokonferencyjniaki. Jedni uważają, że liczy się jakość bez względu gdzie opublikowany jest tekst, inni, ze pokonferencyjniaki są synonimem braku jakości. Ta druga kłótnia dotycz ygłównie szerokiej humanistyki. I właściwie nie byłoby w tym nic zaskakującego, gdyby nie to, że kłócący się forumowicze to również potencjalni i rzeczywiści recenzenci w przewodach habilitacyjnych. Znaczna część dyskyujących to tzw. samodzielni pracownicy naukowi!

 

I może ja powtórzę: recezenci w przewodach habilitacyjnych mają diametralnie różniące się wyobrażenia na temat tego, co podlega ocenie w przewodzie! Nie ma oczywiście też żadnego powodu, by myśleć, że recenzenci piszący na forum DNU znacząco różnią się od rzeszy innych. Cała reszta jest najpewniej podobnie, a może i bardziej podzielona.

 

Nie mam zamiaru stawać po stronie którychkolwiek dyskutujących. Bo dla mnie problemem jest to, że mogą być tak kolosalne różnice między ludźmi realizującymi pewną procedurę. Wtórne jest też dla mnie to, czy te różnice wypływają z niejasności tekstu ustawy czy też oporu recenzentów. Kluczowe jest to, że trudno jest mówić o jakiejś jednej spójnej prcedurze wyłaniającej sie z  wyobrażeń i, sądząc choćby po recenzjach dzisiaj cytowanych, praktyk recenzenckich. Wyłania się z nich bowiem chaos merytoryczny, nad którym nikt zdaje sie nie panować.

 

Wbrew temu, co napisano na forum, ja jestem nadal zwolennikiem habilitacji. Jednej habilitacji! Nie tylko ze spójnymi kryteriami, ale również ze spójnymi praktykami recenzentów.

 

 

Stopy habilitanta

Przeczytałem jeszcze raz mój autoreferat. Czytając, nie uniknąłem oczywiście zastanawiania się nad setką rzeczy, które mógłbym jeszcze wstawić, jakieś dodatkowe liczby, dodatkowe informacje. To taki dokument, który można by doskonalić w nieskończonośc. Gdy tak zacząłem się zastanawiać i samodzielnie wywracać wszystko do góry nogami…. na szczęście po chwili się opamiętałem. Po opamiętaniu się doszedłem do wniosku, że mój autoreferat jest chyba już gotowy. Niestety, nadal mi zimno w stopy.

 

Duma, kieszeń i brwi

Po przemyśleniu wysyłam autoreferat do kolegi wybitnego. Umówiliśmy się, że kolega skomentuje autoreferat. Mam nadzieję, że nie wywróci mi wszystkiego do góry nogami, a poprawki, które zasugeruje, będą kosmetyczne.

 

Zastanawiałem się nad tym trochę, nie jest to bowiem dla mnie oczywista prośba. Przeważyła jednak chęć 'zrobienia habilitacji’ i to, co napisałem w poprzednim wpisie. Wyhabilitowali się ludzie o 'obiektywnie’ gorszym dorobku niż mój, są też  tacy, których habilitacja wywołała u mnie nadwerężenie mięśni odpowiadających za ruch brwi w górę. Jeśli tak, to powinienem schować do kieszeni dumę i zrobić wszystko w mej mocy, by się wyhabilitować. A to oznacza również wysłanie autoreferatu z prośbą o komentarze.

 

Dla porządku dodam: kolega wybitny jest w bardzo bezpiecznej odległości od moich badań i z całą pewnością nie zostanie moim recenzentem. W przeciwnym razie autoreferatu nie wysyłałbym mu.

O przerażeniu habilitanta

Blisko, coraz bliżej mi do 'stanu gotowości’ i coraz bardziej ogarnia mnie trema, czy, jak mówią Brytyjczycy, mam zimne stopy. Oczywiście nie ma mowy o wycofaniu się, jednak nie zmienia to faktu, że zaczynam się denerwować, niepokoić. Dawno nie odczuwałem tego uczucia 'przedegzaminacyjnego’, kiedy zbliża się moment próby. Przed egzaminem jednak delikwent ma jakąś niewielką kontrolę nad swoim losem. Tak samo jest w wypadku doktoratu – mogę się bronić. Tu w momencie złożenia wniosku kończy się mój wpływ na sytuację. Będę mógł jedynie czekać.

 

Zastanawiałem się, czy jestem optymistyczny czy pesymistyczny. I chyba nie jestem ani jednym, ani drugim. Nie mam zdania. Potrafię sobie wyobrazić scenariusz, w którym recenzje mówią o mojej habilitacji jako o oczywistości, ale potrafię sobie też wyobrazić scenariusz dokładnie odwrotny – z czym tu sie habilitant pcha do ludzi?! Pewnie w ten sposób staję się raczej pesymistyczny. A wszystko to, gdy widzę, że dostają habiitację ludzie o 'obiektywnie’ gorszym dorobku niż mój. Czasem o znacznie gorszym dorobku.

 

I czasem mnie to wszystko przeraża.

Już ostatni zakręt

Dostałem już pierwsze odpowiedzi od współautorów. Jak się spodziewałem, na razie nie było żadnych problemów. Właściwie to mam cień wątpliwości wobec jednej osoby (obawiam się o szybkość reakcji, ewentualne negocjacje co do wkładu procentowego), ale myślę, że i tu nie będzie większych problemów. Oby.

 

Niestety, znów nieco zarzuciłem sprawy habiitacyjne. Spiętrzyło się troche spraw, którymi się muszę zająć. Mam nadzieję, że pod koniec tygodnia zakończę autoreferat i formularz dorobkowy. Mam nadzieję, że w ciągu 2-3 tygodni będę gotowy. Zostanie tylko ustalenie z uczelnią, jak to zorganizować logistycznie. Chciałbym mieć  wszystko to, co mogę mieć, pod kontrolą, zanim złożę wniosek do CK.

Powszechność znacznego wkładu

Nie pisałem parę dni, przeszkadzały mi przeróżne rzeczy, w tym chęć nicnierobienia. Na forum zajadła dyskusja na temat znacznego wkładu. Właśnie przeczytałem, że  wkład w rozwój dyscypliny ma wszystko, w tym wystąpienia konferencyjne. Taka powszechność znacznego wkładu jest dla mnie czymś zaskakującym, ale są przecież takie rzeczy, które się nawet filozofom nie śniły.

 

Pozostaje mi przyjąć, że w momencie uzyskania stopnia (jeśli to nastąpi), będę miał certyfikat na znaczny wkład w rozwój mej dyscypliny. Rozważę nawet ponformowanie o tym kolegów i koleżanek na świecie. Mogą przecież o tym nie wiedzieć….

Krętaczom mówimy nie!

Byłem zdecydowany wpisać przyjęty do druku artykuł do formularza dorobkowego, już chciałem uzasadniać na forum i na blogu, ale się zatrzymałem wpół oddechu. Koleżanka kramka przekonała mnie, ot, tak, po prostu.

 

Mówiąc krótko: sprawa najzwyczajniej śmierdzi. I nie ma tu co dyskutować o świecie, o sensowności żadnej. Trzeba sobie powiedzieć jasno: artykuł przyjęty do druku, ale bez DOI, to po prostu przekręt, a przynajmniej jego potencja, pewność prawie! A może on wcale nie jest przyjęty? A może redaktor naczelny pisma (niby za 32 pkt, ale kto wie, czy już te punkty to nie przekręt) łapówkę wziął i emaila wystosował? A może doszło do innej transakcji, bardziej wiązanej (dla przykładu, trza było lewą recenzję artykułu złożonego do druku wypisać)? A może jeszcze i inne cuda i wianki, ćmoje boje i dzikie wężę zaszły między redaktorem i habilitantem2012? A niech udowodnią, że nie zaszły!

 

W imieniu redaktora i swoim oświadczam, że nie potrafimy udowodnić, że nic nie zaszło (a to właściwie znaczy, że już prawie zostaliśmy przyłapani na gorącym uczynku) i z tego powodu uroczyście oświadczam również, że artykuł wpisany nie zostanie. Koleżanko kramko, CK ma świętą wręcz rację –  pilnuje. I niechaj pilnuje dzielnie, bowiem my nie chcemy krętaczy!  A w szczególności krętaczy  z artykułami przyjętymi do druku.

 

Krętaczom mówimy zdecydowane 'nie’!

Kosmos a sprawa autoreferatu

Czy rzeczwiście warto napisać w autoreferacie o planach na przyszłość? Problem w tym, że w swej niepomierzalnej mądrości Centralna Komisja mówi wyraźnie, że idzie jej w referacie o dorobek naukowo-badawczy. Żadne tam administracje i inne cuda. A jako, dalej, że idzie jej o dorobek, to autoreferat ma się skupić na tym, co się już stało, a nie dopiero stanie. I mamy problem. Podobnie jak komentujący 44darek uważam, że warto opowiedzieć również o tym, co będę robić – to dopełniłoby obraz mnie jako badacza. Jednak pmiętać trxeba, że to wbrew oczekiwaniom mędrców z CK.

 

Podejrzewam, że problem w rzeczywistości nie ma większego znaczenia. Nikt tego nie zauważy, a jak zauważy, to nie pochyli się nad tym. Jednak problem, upieram się, istnieje. A to dlatego, że ja nadal uważam, że te wszystkie formularze ujednolicające są kompletnym idiotyzmem, służącym jedynie pompowaniu ego tych, którzy je wymyślają. 

 

Jakiż to bowiem wielki plan kosmiczny zawaliłby się, gdyby pozwolić habilitantom pisać autoreferaty tak, jak tego chcą? Czy naprawdę warto się bać takiej wolności wyboru autoreferatowego?

Standardy ponad wszystko!

Dziekując za wskazówkę 44darkowi, konstatuję, że dla CK przyjęcie do druku to za mało. Choć ponownie sprawy nie są jasne.

 

Jak dla mnie, mój tekst ma status 'accepted’, a zatem redakcja pisma zdecydowała umieścić tekst w kolejce do druku. Zależnie od pisma – tekst w kolejce może czekać kilka tygodni, a w wypdkach drastycznych kilkanaście miesięcy. I mój artykuł właśnie wszedł do kolejki. Po odczekaniu swego artykuł dostanie  DOI i nabierze status 'in press’. W wielu pismach zostanie umieszczony na stronach internetowych jako 'pre-print’. CK najwyraźniej uważa, że tylko te drugie teksty zasługują na jej uwagę.

 

Nie wiem, dlaczego CK decyduje się na wykluczenie tekstów przyjętych do druku. Takie teksty można już cytować, choć nie są one dostępne powszechnie. Jednak problem w tym, że CK wypowiada się o obowiązku opublikowania, a zatem odnosi się do publikacji należących do 'osiągnięcia’. No ale co z dorobkiem? Zdaje się, CK nie zastanawia się nad tym problemem, a szkoda.

 

Podejrzewam jednak, że lepiej nie wliczać takiego artykułu do dorobku. Najwyraźniej artykuł przyjęty do druku w bardzo dobrym czasopiśmie naukowym nie spełnia standardów jakości polskiej habilitacji. A przecież standardy ponad wszystko!