Tym razem nie będzie to wpis o CK czy nauce. Tym razem wpis o tych, którzy mi pomogli. Nie przez wsparcie ogólne, ale tak konkretnie. Dziękuję trzem osobom. Przede wszystkim mojej partnerce. Nie za wytrzymywanie ze mna, ale za bardzo konkretne wypełnianie formularza dorobkowego. No i za czytanie kolejnych wersji autoreferatu. Po drugie koleżance z administracji. Ona bardzo dzielnie spędziła dwie godziny na segregowaniu dokumentów i sprawdzaniu, czy wszystko, co ma być, jest. Wreszcie dziękuję za czytanie autoreferatu koledze wybitnemu. Jego uwagi były tyle krótkie, co celne. Bez nich ten proces byłby znacznie dłuższy i jeszcze bardziej stresujacy, a ja byłbym znacznie bezradniejszy. Dziękuję im publicznie, choć anonimowo, by wskazać na to, postępowanie habilitacyjne to proces, jak podejrzewam, najczęściej pokonywany samotnie. Mi się udało mieć konkretne wsparcie. Bardzo jestem za nie wdzięczny.
dokumenty – PS
Na forum, kramka podnosi kwestię oryginałów oświadczeń o udziale. Prawie zapomniałem o tym absurdzie. Po jaką cholerę oryginały?! Jeśli już muszą być takie oświadczenia (co jest wątpliwe), czemu nie wystarczy email?
Co do komentarza pisiarza, którego nie ma w bazie Nauka Polska, nie widzę problemu. Przesyłasz xero dyplomu, podobnie z dyplomami z zagranicy – przesyłasz xero. Jeśli CK, czy może recenzenci, może komisja, mają jakieś zastrzeżenia co do kopii, to mogą poprosić o dodatkowe informacje. Ponownie, rozumiem potrzebę autoryzacji dokumentów, jednak powinna następować jedynie wtedy, gdy są uzasadnione podejrzenia, że jest problem.
Mam wrażenie, że dokumentacja, której oczekuje CK, jest dokumentacją 'na wszelki wypadek’. Co prawda nikomu nie jest potrzebna, ale 'może się przydać’. Nie ma żadnego sensu żądać informacji, które CK już ma – tak jest w wypadku stopni naukowych uzyskanych w Polsce. Równie przecież dobrze można by było żądać potwierdzenia posiadania numeru PESEL. Brak zaufania państwa, w tym wypadku CK, wobec obywateli jest wg mnie problemem państwa, a nie obywatela. I jeśli CK mi nie ufa, niech pisze do moich współautorów, czy rzeczywiście mają taki wkład w nasze teksty, jak podałem.
Podsumowanie 4 – dokumenty
Wracając do podsumowań. Jedna z rzeczy, która mnie doprowadziła do mocnego wkurzenia, to kwestia dokumentacji. Otóż CK wymaga oryginałów dokumentów. Problem oczywiście polega na tym, co w momencie, kiedy oryginału dokumentu nie ma, ale jest jeden dokument potwierdzający coś. Rozstanie się z oryginałem jest, rzecz jasna trudne.
Weźmy sobie, dla przykładu, dyplom doktorski, bez odpisów, jeden jedyny papier potwierdzający stopień doktorski. Załóżmy nawet, że dyplom jest po polsku (bo to dopiero zaczyna być zabawa). Otóż zupełnie nie rozumiem, dlaczego nie można po prostu przesłać kserokopii, dlaczego konieczna jest kopia poświadczona notarialnie (i to niechętnie). Na czym polega problem z zaglądnieciem do bazy Nauka Polska, gdzie dzielnie figurują wszyscy doktorzy, czy też baza Pol-on, w której figurują oni również. Na moje pytanie, po jaką cholerę mamy te bazy danych, usłyszałem, że to jest po to, żeby pani Kasia i pan Tomek mogli sobie do nich zaglądnać i poszperać. Jako podatnik nie mam poczucia, że moje pieniądze zostały dobrze wydane.
Oczywiście rozumiem potrzebę potwierdzenia certyfikacji. Jednak mam wrażenie, że w tego typu postępowaniach iść powinno o potwierdzenie, a nie o potwierdzenie 'w szczególny sposób, który myśmy sobie wymyślili, bo nam się tak podoba’. Przygotowanie wniosku habilitacyjnego jest procesem trudnym i stresującym. Myślę, że procedury powinny żądać tylko tego, co jest niezbędnie potrzebne. Mam wrażenie, że CK raczej utrudnia ten proces, a nie ułatwia.
Maski
Kolega interdyscyplinarny, o którym tu parę razy wspominałem, poprosił mnie wczoraj o moje dokumenty, szczególnie, rzecz jasna, autorererat. Oczywiście chętnie mu je dam, choćby po to, żeby natchnęły go do napisania inaczej. W każdym razie w podobnie jak ja chce ukrywać interdyscyplinarność. Po prostu w autoreferacie będzie 'czysty dyscyplinarnie’, żadnych wątpliwości, żadnych trudności, wszystko jasne, piękne i monodyscplinarne. Ja sam, pomimo wczesnych wpisów o interdyscyplinarności z otwartą przyłbicą, napisałem autoreferat, w którym interdyscyplinarność jest ukryta, schowana za zasłoną dymną dyscplinarnych oczywistości. Stwierdziłem, że ryzyko 'otwartej przyłbicy’ jest zbyt duże. Lepsza jest maska.
Swoją drogą, od czasu do czasu wracam do mojego procesu decyzyjnego. Nie mam pojęcia, czy dobrze napisałem wszystko. Trudno nawet określić, czym miało być owo 'dobrze’. Nawiasem mówiąc zmęczenie materiału spowodowało, że ostatnie dni przed wysłaniem wniosku stały pod znakiem robienia na odpieprz sie. Miałem wszystkiego dość.
Czas nie istnieje
Już kiedyś pisałem o konferencjach, więc napiszę jeszcze raz. Konferencja zajmuje mnie od wtorku. Uwielbiam życie konferencyjne w Polsce, bo zawsze mam wrażenie, że nagle znajduję się w innej rzeczywistości. Nagle, na przykład przestaje obowiązywać czas. Ba, jak zwykle nie mogę się nadziwić, ilu moich kolegów i koleżanek mówi tak, jakby czas w ogóle nie istniał. Opóźnienia są właściwie od samego początku, wydaje się, że nikomu one nie przeszkadzają, tylko mnie (a ja od dziecka byłem dziwny). I może rzeczywiście to idzie o to, by każdy powiedział to, co ma do powiedzenia, a skoro ma do powiedzenia dużo, to musi mówić długo. Proste.
Wczoraj jednak nieistnienie ram czasowych podkreślono inaczej. Otóż dzień miał się zacząć od krótkiego wstępu wszystkich organizatorów. Okazało się, że jedna osoba nie ma wiele do powiedzenia, więc mówiła krótko (to też proste). Ze zdziwieniem skonstatowałem, że nie tylko nie ma opóźnienia, okazuje się, że mamy rezerwę czasową. Czas na konferencjach jednak nie istnieje! Organizatorzy stwierdzili, że pierwszy referent plenarny może zacząć prawie 15 minut wcześniej. Gdy już zdążyłem pozbierać szczękę z podłogi, zaczęli wchodzić ci, którzy nie mieli ochoty na wysłuchanie mądrości organizatorów i przyszli na wykład plenarny. Może zresztą chodziło o to, by ich ukarać za nieusprawiedliwioną nieobecność na 'rozruchu’. A może doszło do masowego zepsucia zegarków, bo wszyscy an nie patrzyli.
Śpieszę dodać, że sesja plenarna, pomimo tego, że zaczęła się z prawie 15-minutowym zapasem, skończyła się z prawie 15-minutowym opóźnieniem. Ale najwyraźniej Państwo plenarni mieli strasznie dużo do powiedzenia. A to zajmuje dużo czasu….
Podsumowanie 3 – paradoks
I jest w tym wszystkim pewien paradoks. Paradoks, ktorego się zupełnie nie spodziewałem.
Otóż zawsze sądziłem, że w 'robieniu habilitacji’ trudno będzie publikować, uzyskać dorobek, osiągnąć poziom habilitacyjny. Tak się złożyło, że z tym nigdy nie miałem większych problemów. Tak, oczywiście, jak wszystkim innym, wielokrotnie odrzucano mi artykuły, ale ostatecznie zawsze je publikowałem. I, paradoksalnie, schody zaczęły się w momencie, kiedy postanowiłem 'zrobić hablitację’. Trzeba było zacząć negocjować, 'tańczyć kontredansa’, zastanawiać się, jak się sprzedać nie od jak najlepszej strony, ale od strony akceptowalnej dla podziału dyscyplin, oczekiwań CK i nie wiem czego jeszcze.
Zawsze myślałem, że jak już osiągnę zadawalający dorobek, to reszta pójdzie jak po maśle. Myliłem się. I, co ważne, nie idzie o czas poświęcony procedurze. Chodzi o ramy, jakie ona wyznacza i ufność, z jaką do niej podchodzę. Oba aspekty oceniam negatywnie.
Podsumowanie 2 – niepewność
Dziś znów negatywnie. To, co towarzyszyło mi nieustannie w czasie mojego przygotowywania się do 'zrobienia habilitacji’, to niepewność. Ale, co ciekawe, wcale nie idzie o mi o niepewność wyniku. Ta niepewność jest oczywista i jest częścią pracy akademickiej. Dla mnie jednak dużo poważniejsza jest niepewność procesu.
Głównie idzie mi o recenzentów. Jak pisałem na początku, chciałbym, żeby recenzowali mnie ludzie, którzy są autorytetami, ludzie, którzy są w sposób niekwestionaowalny 'szanowalni’ ze względu na swój dorobek. Żeby proces odbył się 'porządnie’. Niestety, to wcale nie jest takie pewne. I pomimo wymagań międzynarodowości komisji i recenzentów, praktyka pokazuje coś zupełnie innego. I można tylko jeszcze raz powiedzieć: NIESTETY! A zatem jestem zaangażowany w proces, który nie daje pewności swej rzetelności
Ale jest jeszcze druga strona medalu. Jest to również proces przesycony biurokratycznymi oczekiwaniami, które, według mnie, podważają go jeszcze bardziej. Nie dlatego go podważają, że ktoś wymyślił sobie formularz taki czy inny. One go podważają dlatego, bo okazuje się, że procedura przekazuje implicytny brak zaufania wobec tych, którzy się jej poddają. I można się tylko zastanawiać dlaczego. Czyżby to te wręcz niewiarygodne autoreferaty, które pojawiają się od czasu do czasu na stronach CK? Czyżby nie można było założyć, że kandydaci na profesorów przeczytają rozporządzenie?
Podsumowanie 1 – robię habilitację
Po trudnym i zabieganym tygodniu wreszcie siadam do postów podsumowujących. Dzisiaj najbardziej ogólnie. Otóż kiedy sobie pomyślałem, że 'zrobię habilitację’, to pomyślałem o tym, że wreszcie doszedłem do momentu, który jest dla mnie ważny. Ja chcę robić karierę naukową, a habilitacja w Polsce jest nieodzowną częścią tejże kariery. I właściwie w tym momencie skończyła się przyjemna część tego osiągnięcia. Zaczęło się 'robienie habilitacji’.
Już po chwili zastanowienia przychodzi uderzenie w ścianę – okazuje się, że to, co robisz, nie do końca pasuje do podziałów dyscyplinarnych ustalonych przez najmądrzejszych tego świata. To jest chyba najtrudniejszy element tego procesu. Potem już jest tylko gorzej, ale można zacząć wzruszać ramionami. Bo nie dość, że trzeba zacząć udawać, to na dodatek trzeba udawać wg schematów wymyślonych przez jeszcze mądrzejszych tego świata. I co a różnica, co ja chcę napisać….A autoreferat po angielsku to już tylko wisienka na ciasteczku….
To, co jest kluczowe dla mnie w tym okresie, to to, że ja 'robiłem habilitację’. Ja nie pokazywałem 'osiągnięcia’, nie pokazywałem dorobku. Ja dostosowywałem się do formularzy wymyślonych przez Centralną Komisję, usiłując zgadnąć na dodatek, czego mogą chcieć ode mnie recenzenci, biorąc pod uwagę, jak 'się pisze’ autoreferaty.
CDN
Rada dała głos
Skoro raz napisałem off-topikowo, napiszę jeszcze raz. Na forum dała głos Rada Młodych Naukowców. Ma już konto 'na fejsie’ i to chyba jedyne osiągnięcie Rady do tej pory. Na linkowanych stronach nadal nie widzę żadnej wizji działania Rady (czy Wy macie choć pół pomysłu na to, co robić w tej radzie?), a Rada nadal ma potężny deficyt 'przedstawicielski’ (trudno mi przyjąć, że Rada reprezentuje kogokolwikek, skoro z nikim nie rozmawia) i jeszcze większy deficyt komunikacyjny (Rada nadal nie ma swej strony informującej szeroko o swych działaniach)
Ale ja nie o tym. Rada ma wspierać młodych uczonych, których definiuje się jako ludzi do 35. roku życia. I ja mam tu problem. Otóż mam problem z tym, że należy wspierać jakoś szczególnie doktorów habilitowanych, którzy łapią się wiekowo do grupy, ale już nie wspierać 40-letniego doktoranta (wiem, wiem, mało takich, ale są), bo się do grupy nie łapie. Kariery coraz znacznej ilości osób przebiegają w sposób 'nietradycyjny’. Ludzie zaczynają doktoraty po 40tce, ba, znałem doktoranta (nie w Polsce), który rozpoczął pracę nad doktoratem po przejściu na emeryturę. Nie wiem, czy jego należy wspierać, wiem jednak, że warto się nad tym zastanowić. Rada Młodych Naukowców powinna być radą naukowców, którzy są 'junior’, a nie 'young’. I Państwo habilitowani w Radzie nie powinni się znajdować. Wy nie potrzebujecie już żadnego wsparcia, wy już macie wspierać innych.
Nawiasem mówiąc, nie mam konta 'na fejsie’ i mieć go nie będę. I mam mało czasu dla Rady, która obecnie tylko w taki sposób chce się ze mną komunikować.
Szufladki
Zaczynają się pojawiać presje…. Moja habilitacja okazuje się coraz bardziej potrzebna. I choć poczułem presję, to ulżyło mi wczoraj, bo okazuje się, że potrzebujemy mojej habilitacji.
Jakiś czas temu pisałem też o koledze interdyscyplinarnym. Okazuje się, że jego habilitacja jest potrzebna, ale tylko pod warunkiem, że zrobi ją z A, a nie z B. Jak zrobi z B, to…. jego sprawa. Instytucji to nie interesuje za bardzo. Kolega jest lekko podłamany, bowiem on właśnie myślał o B. Oczywiście kolega ma teraz problem. Niewątpliwie przecież to, jak zostanie zaklasyfikowany jego dorobek, jest kluczowe dla przyszłości polskiej nauki.
Nigdy nie zrozumiem potrzeby szufladkowania dorobku. Nigdy nie zrozumiem decydowania, czy dorobek jest przydatny czy nie na podstawie szufladki, do której go włożymy.