Nie odniosłem się na blogu do niedawno dyskutowanego na forach listu prof. Płaźnika. Nie odniosłem się, bo nie chcę pisać o nauce w ogóle, przynajmniej na razie, a i został list obdyskutowany na forum. Jednak parę dni temu przeczytałem list jeszcze raz i okazało się, że umknął mi w liście profesora passus na temat habilitacji jako reliktu przeszłości, po którym profesor pisze:
Utrzymywanie habilitacji jest żenującym przeżytkiem, XIX-wieczny anachronizmem (podobnie belwederskie profesury). Upierając się przy tym, ośmieszamy się w oczach światowej opinii. Chociaż, ostatnio, wysyp tzw. profesur uczelnianych (np. dr hab. prof. UW) skutecznie dewaluuje tytuł naukowy.
Cały tekst: http://wyborcza.pl/1,75476,13107320,List_otwarty_z_nad_grobu_do_minister_nauki_Barbary.html#ixzz2JMQOupAF
Otóż i tu pozwolę sobie nie zgodzić się z prof. Płaźnikiem. I to z dwóch powodów. Po pierwsze nie sądzę, by 'światowa opinia’ była choćby w najmniejszym stopniu zainteresowana polską habilitacją. Jeśli światowa opinia jest czymkolwiek zainteresowana, to badaniami/publikacjami z Polski pochodzącymi. Lokalne uwarunkowania awansowe interesują 'światową opinię’ mniej więcej tyle samo, co, by się posłużyć slangiem światowej opinii, szczurza dupa. Podobnie jest z profesurą belwederską, światowa opinia ignoruje ją całkowicie. Co ciekawe, kilkukrotnie tłumaczyłem ideę tytułu naukowego światowej opinii i, przyznam, że światowa opinia wykazywała się pewną zazdrością wobec ceremonii nadania profesury przez prezydenta. Co więcej, brytyjska część światowej opinii wskazywała, że jeszcze do niedawna (opinia nie wiedziała, ale podejrzewała, że jeszcze w latach 50tych) niektórych profesorów z Oxbridge mianował, czysto ceremonialnie, monarcha.
Po drugie, z przyczyn bardziej merytorycznych. Jako habilitant, mam serdecznie dość habilitacji, a szczególnie procedury, konstrukcji przepisów, wysiłku, który w to wszystko włożyłem. Jednak gdy widzę choćby te uwalone habilitacje, które pokazują kompletną nędzę badawczo-intelektualną, badania, które wg recenzentów są fikcyjne, staję się zagorzałym zwolennikiem habilitacji. To właśnie ta kulawa, ślepawa i ogólnie pryszczata procedura broni nas przed tym, by ci uczeni zostali profesorami. I już, nie ma co dalej dyskutować. Zanim prof. Płaźnik nie wprowadzi do nauki polskiej powszechnych i rzetelnych procedur awansowych, zostaje nam habilitacja.