Nothing I have ever done is of the slightest practical use

Na forum linka do postępowania w matematyce. Postępowania komentować nie będę, jednak zainteresowała mnie negatywna recenzja, w której recenzent pisze o słabościach dorobku habilitanta. Uderzyła mnie pierwsza ze słabości wymieniana przez recenzenta: otóż recenzent uważa, że słabością jest to, że:

 

Tematyka badań jest bardzo wąska (prawie „punktowa”) i nie leży blisko głównych nurtów badawczych…..

 

Nie mam powodów, by nie wierzyć recenzentowi, że badania habilitanta są niszowe, może bardzo niszowe. Czy jednak niszowość badań jest kryterium jakości? Okazuje się bowiem, mówiąc potocznie, że dorobek habilitanta jest słaby, bo nie jest modny!

 

Nie znam się na recenzjach habilitacyjnych (ba, sam jestem habilitantem problematycznym, więc tym bardziej pewnie powinienem zastosować wobec siebie powiedzenie o  mordzie w kubeł i bulgotaniu), jednak wydaje mi się, że niszowość nie jest cechą jakości dorobku. Niszowość jedynie oznacza, że problemem habilitanta zajmuje się niewiele osób. Czy z tego wynika, ze nie warto się tym zajmować? Według mnie nie. Tematy powstają, tematy padają, mody przychodzą i odchodzą. To, co zostaje (przepraszam za odrobinę patosu) to ciekawość naukowa.I to ona jest, kurczę no, ważna!!!

 

Wizja habilitacji implikowana przez recenzenta to wizja badań modnych, badań, które pasują, które się sprzedadzą. To jest dobre do grantu, ale nie przecież do stopnia naukowego! Habilitacja ma pokazać mnie jako kogoś, kto umie badania robić, a nie jako kogoś, kto wybiera tematy modne i praktyczne. Godfrey Hardy, matematyk, powiedział, że nic, co zrobił, nie było choćby odrobinę użyteczne. On nie miał na myśli habilitacji, jednak ja bym chciał, by można było to  powiedzenie do polskiej habilitacji zastosować. Tak mi się zdaje. Bo mi się wydaje, że badania mają być dobre, a nie popularne!

Obyś żył w ciekawych czasach!

Dowiedziałem się 'nieoficjalnie’, że będzie 'kolokwium’, pardon, teraz przecież nie ma kolokwium, jest 'rozmowa o osiągnięciach i planach naukowych’. Ja w każdym razie usłyszałem o kolokwium. Jako że jeszcze nic nie wiem oficjalnie, nie wiem nawet, kiedy się odbędzie. Chyba mnie to nie zdziwiło, ba, w jakimś stopniu oczekiwałem tego. Zamieszanie wokół mej habilitacji w ostatnim czasie (z oczywistych względów nie o wszystkim tu piszę) coraz bardziej utwierdzało mnie w przekonaniu, że 'jest problem’. Ta 'nieoficjalna’ informacja potwierdza moje przypuszczenia.

 

Trochę jestem w kropce. Nie wiem, czy zacząć się uczyć, obczytywać, przygotowywać. Nie do końca nawet wiem, co miałoby znaczyć to przygotowanie. Z jednej strony ma to być rozmowa o moim dorobku i planach. Z drugiej za cholerę nie wierzę, że będzie rozmowa o moich 'osiągnięciach i planach naukowych’. Myślę, że to będzie rozmowa na temat tego, czy na pewno pasuję tu czy tam, a może jeszcze gdzie indziej. Właściwie to czekam już tylko na negatywną recenzję. I wtedy już naprawdę zaczną się dla mnie 'ciekawe czasy’.

 

Nawiasem już mówiąc, to pomimo tego, że rozmowa wedle ustawy jest o osiągnięciach i planach naukowych, rozporządzenie mówi, że zostanę poinformowany o przedmiocie rozmowy. I tu trochę nie rozumiem, bo albo jest to rozmowa o osiagnięciach i planach, albo jest o czymś zupełnie innym i dopiero zostanę poinformowany o czym. Oczywiście rozumiem, że komisja może chcieć rozmawiać tylko o planach na trzeci kwartał 2014 roku, albo tylko o osiągnięciu czwartym, nie sądzę jednak, by to o to szło w rozporządzeniu. O co chodzi? A cholera wie…..

 

Jak pierwszy raz, jako nastolatek, usłyszałem tę, podobno, chińską klątwę, pomyślałem, nie rozumiałem, dlaczego to ma niby być klątwa….Się człowiek zmienia…

 

Przysłowie

Ostatnio więcej pisałem o problemach ogólnych, mniej o sobie. I czas, żeby parę słów powiedzieć o habilitancie2012.

 

Habilitant jest przede wszystkim w dużym stresie. Wszystko to, co się dzieje za kulisami, a co do mnie dochodzi (z oczywistych względów piszę  jedynie o małej części), powoduje duży stres. Moje wyobrażenia, że proces polega na ocenie dorobku, bez 'polityki’, były dramatycznie  optymistyczne. Tak nie jest. Przynajmniej w moim wypadku. Moja zbliżająca się ku rozwiązaniu habilitacja okazuje się wywoływać zakulisowe działania. Najśmieszniejsze jest to, że to nie są moje działania. Działają moi przyjaciele, działają moi wrogowie (nagle się pojawili). Do mnie tylko dochodzą urywki, fragmenty, 'przecieki’.

 

Przez to wszystko habilitant ma poczucie bezsilności. Mogę się jedynie przypatrywać. To, co mnie zadziwia, to właśnie owo zamieszanie wokół mojej habilitacji. Tak, przypuszczałem, że jedna czy dwie osoby mogą mieć jakiś stosunek do tego, co robię. Tu wygląda na to, że moja habilitacja budzi emocje. Czasem mam wrażenie, że tu zupełnie nie chodzi o jakąkolwiek naukę. Tu idzie może nie nawet o przepchnięcie 'swojego’ kandydata, przecież ja nawet nie wiedziałem, że jestem czyjś. Tu chodzi o załatwienie jakiś rzeczy moją habilitacją. Jakich? Nie jestem pewien do końca.

 

Najgorsze jednak są chyba domysły. Działania ludzi, którzy maja wpływ na proces. Decyzje, które są niezrozumiałe, niejasne, dziwne. Zaczynam się doszukiwać w nich drugiego, trzeciego dna.

 

Już parę razy napisałem, że się martwię. To martwienie się ma przynajmniej dwa źródła. Z jednej, to moja obawa o następną recenzję. Z drugiej strony to cała nieprzejrzystość procesu. Tak, tak, nieprzejrzystość procesu! Z mojego punktu widzenia postępowanie habilitacyjne żyje swoim własnym życiem, nie maja nań wpływu żadne ustawy czy rozporządzenia.’Możni’ nauki robią, co chcą!

 

I na koniec. Przysłowie mówi, że prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie. Nie w nauce. W nauce prawdziwych przyjaciół poznaje sie w postępowaniu habilitacyjnym!

Opieka nad lekarzami

W najnowszym wpisie profesor pedagog ponownie dokonuje interpretacji. Uważa bowiem, że w nowej procedurze habilitacyjnej habilitant musi wykazać się osiągnięciem wszystkich wymienianych kryteriów oceny habilitacyjnych. Skończyła się fakultatywność. Pisze Profesor:

 

„kandydat do stopnia doktora habilitowanego musi w swoim autoreferacie i w wykazie osiągnięć udokumentować i uzasadnić spełnienie wszystkich kryteriów, w większym czy mniejszym stopniu, ale – ich spełnienie. Jeśli tego nie uczyni, niech nie spodziewa się sukcesu.”

 

Otóż z interpretacji Naczelnego Pedagoga Kraju, już za chwilę  wszyscy habilitanci będą się musieli wykazać 'opieką … nad lekarzami w czasie specjalizacji’.  Za chwilę, bo, jak twierdzi profesor, nowa procedura zaczyna się, by tak rzec, na dobre, dopiero od września. Teraz jeszcze obowiązuje trochę.

 

Pan Profesor ma prawo oczywiście myśleć, co mu się podoba, w tym bzdury. Te bzdury zaczynają być problemem, gdy Pan Profesor zacznie być recenzentem.

 

Proszę mi wybaczyć złośliwości w tym wpisie. Mnie naprawdę irytują takie wypowiedzi. Nie dość, że sama ustawa i rozporządzenie są niejasne, gdy na dodatek bzdury na ich temat wypisuje członek CK, można załamać ręce.

 

PS. Zaglądnąłem na blog profesora pedagoga w poszukiwaniu dalszego oświecenia w sprawach habilitacji. Przyznam, że poziom dyskusji mnie załamał. Poziom agresji profesora, było nie było pedagogiki, pokazuje pedagogike, której nie chcę znać. Zastanawiam się, czy Pan Profesor również uczy przyszłych nauczycieli, by uczniom, którzy im się nie podobają, rekomendowali zażywanie antydepresantów czy relanium. Jest to żenujące. 

 

Bez ale

Jest już przynajmniej  kilka wydziałów, które wyznaczają minima dla osiągnięć habilitantów, zazwyczaj punktowe, minima dopuszczające kandydata do postepowania. Wiem, że organizuje się 'prekolokwium’ (pardon, seminarium), a także  komisje dopuszczające habilitantów do postępowania.

 

Zabrał więc głos Komitet Polityki Naukowej. To zacne gremium podkreśliło, że Centralna Komisja wyklucza stosowanie dodatkowych kryteriów dopuszczania do postępowań habilitacyjnych. Próbowałem znaleźć stosowne oświadczenie CK, nie udało mi się.

 

Myślę, że to ważne stwierdzenie Komitetu. Ważne z trzech powodów. Po pierwsze i najważniejsze, wielokrotnie pisałem tu o mojej opozycji wobec sztywnego uilościowienia dorobku. Uważam, że stawianie takich minimów nie ma większego sensu. Po drugie dlatego, że tego typu minima mogą być widziane jako presja na recenzentów. A one recenzentów nie wiążą w żaden sposób. I wiązać nie powinny. Co więcej, takie minima dają poczucie (złudnej) pewności habilitantowi. Po trzecie i chyba to jest jednak najważniejsze: postępowanie „wszczyna się na wniosek osoby ubiegającej się”, a nie „na wniosek osoby ubiegającej się, ale…”. Ocena dorobku habilitanta zaczyna się po wszczęciu postępowania.

 

Rozumiem, dlaczego uczelnie chcą stawiać wymogi minimalne. Po co się zajmować postępowaniami, które szans nie mają? Jednak jest druga strona medalu. To potencjalne niedopuszczanie postępowań kontrowersyjnych, trudnych, skomplikowanych. Ja osobiście wolałbym, by uczelnie żyły z ryzykiem postępowań słabych, nie wyrzucają tych trudnych.

 

Z jakiegoś nie zrozumiałego dla mnie powodu wklejenie linku nie wiedzie mi się. Tu adres protokołu posiedzienia Komitetu: http://tinyurl.com/afm7nek. 

 

 

 

Złotosłowie

Coraz smutniejsze refleksje mnie nachodzą w sprawie członków CK. Omawiałem już interpretacje pedagogiczne, na forum komentarz na temat  kreatywnej egzgezy przepisów członka CK z nauk prawnych. Czasem chce mi się śmiać, czasem chce mi się płakać. Za każdym razem przeraża mnie pewność, z jaką owi profesorowie się wypowiadają, czyniąc z siebie nieprzebrane źródła wiedzy pewnej, choć niedostępnej dla przeciętnego habilitowanego żuczka (nie mówiąc o takich niehabilitowanych). Wydaje się wręcz, że każda bzdura powinna zyskać miano złotosłowia tylko na mocy wypowiedzenia przez członka CK. A przecież wydawałoby się, że szczególnie na nich ciąży obowiązek ważenia słów.

Nie mogę się doczekać

W jednym z ostatnich wpisów profesor pedagogiki ostrzega przed pułapkami nowej procedury habilitacyjnej, obiecując jednak, że będzie wyjaśniał – nie tylko złożoność procedury habilitacyjnej, ale również doktorskiej oraz profesorskiej. Lojalnie uprzedza jednak: za ministrę, premiera, Sejm i Senat Profesor świecić oczami nie będzie (nie jestem pewien, jednak może to być znaczący cios dla Państwa Polskiego).  Sądząc po komentarzach do wpisu profesora, zapotrzebowanie na profesorskie egzegezy istnieje. Zapotrzebowanie tak dramatycznie wyrażone stwierdzeniem, że nawet nie wiadomo, o co pytać.

 

Po ostatnich interpretacjach habilitacyjnych Profesora nie mogę się doczekać kolejnych.

Dyscyplinarność recenzentów

Nie dał mi spokoju komentarz trzy.14. Rzeczywiście w omawianym tu postępowaniu z psychologii recenzentem był biolog. Poszedłem więc do źródeł – do ustawy i do rozporządzenia. Sprawy są mają się ciekawie. Otóż wydaje się, że jedynie w postępowaniu habilitacyjnym nie ma wymogu dyscyplinarności recenzentów.

 

W postępowaniu o nadanie tytułu naukowego recenzenci muszą być z dyscypliny kandydata lub pokrewnej, podobnie jest w wypadku przewodów doktorskich. W wypadku postępowań habilitacyjnych jedynym kryterium wydaje się być 'uznana renoma naukowa’ oraz przynajmniej habilitacja (dziękuję za zwrócenie mi uwagi przez tyciuniego!).  Co ciekawe, owa uznana renoma naukowa nie jest już wymagana – starczy tytuł profesorski (który z całą pewnością jest znacznie lepszy niż jakaś tam renoma). Na wypadek wszelki dodam, że zdanie w nawiasie jest ironiczne.

 

Rewolucja plastyczna

Wczoraj wieczorem napisałem o innym wszechświecie nauk plastycznych. Nie powstrzymałem się – zaglądnąłem tam. I co? No i im zazdroszczę. Z niewyjaśnionego dla mnie powodu postępowania habilitacyjne w naukach plastycznych uszeregowane są inaczej niż (chyba) we wszystkich innych dziedzinach. Co więcej: są uszeregowane sensowniej!

 

Otóż w pozostałych dziedzinach naukowych postępowania habilitacyjne uszeregowane są alfabetycznie (z wyjątkiem postępowań na 'ł’, które np. w humanistyce są na końcu), w naukach plastycznych odpowiedzialny za nie urzędnik wykazał się wglądem i kreatywnością. Rewolucyjnie wręcz postanowił uszeregować postępowania chronologicznie. W ten sposób u góry strony są postępowania najnowsze. Rewolucyjność tego rozwiązania powoduje, że zainteresowani nie muszą już pamiętać nazwisk poszczególnych habilitantów (co po chwili zaczyna być trudne) i mają bardzo łatwy dostęp do postępowań nowych/świeżo zawieszonych.

 

Jakoś mi się nie chce wierzyć, żeby rozwiązanie łatwe mogło być przyjęte we wszystkich dziedzinach. Będę raczej czekał na to, kiedy urzędnik z nauk plastycznych zostanie zdyscyplinowany.

Czystość dyscyplinarna

Od jakiegoś czasu myślę moim (i nie tylko) postępowaniu. Zwracałem już parę razy uwagę na problemy z interdyscyplinarnością dorobków, habilitacja może paść, bo habilitanci chcieli się habilitować nie w swojej dyscyplinie (przypominam sobie przynajmniej jedną taką  habilitację w naukach ekonomincznych, która padła pomimo dobrego dorobku habilitantki). Wracam do tematu, bo zaczyna mnie bezpośrednio dotyczyć.

 

Myślę, że jedną z największych słabości postępowań habilitacyjnych (a i postępowań awansowych w ogóle) jest ich sztywne osadzenie w dyscyplinach. Zdrowy rozsądek wskazuje, że recenzentem powinien byc ktoś, kto siedzi w temacie, kto publikuje w habilitanta działce, a nie ktoś, kto ma odpowiedznią przynależność dyscyplinarną. Ta 'oczywista oczywistość’ nie jest jednak taka oczywista w wypadku polskiej habilitacji. Socjolog języka nie może być recenzentem socjolingwisty, psychiatra – psychologa, chemik – farmaceuty, nawet jeśli pracują nad identycznymi tematami patrząc na nie, rzecz jasna, ze swego punktu widzenia. Bez wątpienia zubaża to proces. Warto dodać przy tym, że świat jest interdyscyplinarny, może nie cały, może nie zawsze, jednak interdyscyplinarność to nie coś dziwnego i dziwacznego. To norma.

 

No i nie ma przecież żadnych powodów, by specjalista-kardiolog nie pracował w interdyscyplinarnym zespole badawczym zajmującym się przeszczepami serca, w którym to zespole pracuje nie tylko immunolog, ale również psycholog, socjolog, a przy okazji uczony od 'nauk od zdrowia’ czy pielęgniarstwa (choć w Polsce nie może taki pracować, bo w Polsce, w przeciwieństwie do Wielkiej Brytanii na przykład, pielęgniarstwo nie jest dyscypliną naukową). Co więcej, oni wszyscy mogą wspólnie publikować. Ba, publikują! W Polsce jednak dorobek owego kardiologa musi być oceniony przez innych kardiologów, w najlepszym wypadku przez innych medyków. Szanse, że zrozumieją oni kompenent społeczny czy psychologiczny publikacji naszego kardiologa są niewielkie, ale kogo obchodzi komponent psychologiczny w transplantologii?!

 

Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że szanse na rezygnację z dyscyplinarności postępowań awansowych jest nikła. Przecież to podważyłoby zasadę minimum kadrowego, stąd do podważenia kierowniczej roli profesury.