O kuble i bulgotaniu

Profesor Śliwerski komentuje sekcję pytań i odpowiedzi na stronach CK. Ja skomentuję jeden z jego komentarzy.

 

Pisze profesor-pedagog:

Tak więc, często tego typu sprawy proceduralne stają się powodem wyczekiwania kandydata do czasu otrzymania przez niego treści recenzji i dopuszczenia go do kolokwium lub powiadomienia o niedopuszczeniu do niego. Tak więc, trzeba uzbroić się w cierpliwość, bo najczęściej nie ma w tych sytuacjach niczyjej złej woli. 

 

Podejrzewam, że prof. Śliwerski nie zauważył w natłoku zajęć, że kolokwium hablitacyjnego już nie ma i chociaż jest jeszcze grupa habilitantów czekająca na zamknięcie przewodów, nie ma już za bardzo o czym mówić. Ale może właśnie to do tej malejącej grupki Profesor postanowił przemówić? Kto wie?

 

Jednak zaciekawiła mnie łatwość, z jaką członek Centralnej Komisji po prostu mówi habilitantom, żeby czekali. Sprawy trwają, sprawy się przeciągają, furda przepisy, habilitant ma się 'uzbroić w cierpliwość’. Otóż ja chciałbym powiedzieć, że ani Pan Profesor, ani Centralna Komisja, ani nikt inny nie robi habilitantowi łaski, stosując się do terminów wyznaczanych przez przepisy. Nonszalancja, z jaką, powtarzam, członek CK mówi o terminach, chyba nie zaskakuje mnie. Tego jednak oczekuję. Z pewnością ta nonszalancja jednak mnie wku….rza. Okazuje się, dr swallow27 powinna po prostu potulnie czekać, aż recenzent się jednak zdecyduje przyjechać. Podejrzewam też, że w przypadkach, gdzie jednak występuje zła wola, uzbrojenie się w cierpliwość też jest jednak wskazane.

 

Obraz habilitanta, jaki się wyłania ze słów prof. Śliwerskiego, to obraz petenta, który może co najwyżej sobie zabulgotać. Oczywiście w zaciszu własnego domu.

 

 

 

Wizje

Pojawiło się kolejne postępowanie, w którym nie nadano stopnia pomimo dwu pozytywnych recenzji. W uzasadnieniu odmowy napisano, że osiągnięcie nie spełnia warunków, jakie sie stawia habilitacjom, chociaż nie napisano dokładnie jakich. Żeby było ciekawiej, habilitacja padła dwoma głosami (12 za nadaniem, 13 przeciw, jedna osoba wstrzymała się od głosu).

 

Jednak to jedna z recenzji (ta negatywna) uderzyła mnie w tym postępowaniu najbardziej. Otóż recenzent pisze:

 

….w przedstawionym opracowaniu nie jestem w stanie dopatrzyć się przesłanek możliwych czy niezbędnych dalszych kroków badawczych, świadomości zadań wymagających podjęcia czy problemów, które należałoby wydobyć i rozwiązać….

 

dalej recenzent krytykuje habilitantkę za to, czego jeszcze nie ma w jej pracach, a co, wedle recenzenta, powinno się w nich znaleźć. To właśnie to, czego nie ma, wydaje się być powodem negatywnej oceny.

 

Powiem wprost – uważam tak sformułowane zarzuty wobec prac habilitantki za niepoważne. Pominę przy tym poniżej to, że fakt, iż recenzent czegoś nie dostrzega (szczególnie tak ulotnych rzeczy, jak 'świadomość’), nie jest dowodem na to, że tego nie ma. Może recenzent mógłby założyć sobie okulary?!

 

Czy jednak rzeczywiście każda praca powinna zawierać 'drogę na przyszłość’? Nie uważam tak. Habilitantka podjęła problem, zrobiła badania, napisała o problemie. Czy musi wypowiadać się na temat tego, jak ten problem należy podejmować dalej? Nie, nie musi. To, że recenzent uważa, że tak powinno być, to, według mnie, jego problem. Są czasopisma, które wyraźnie oczekują popatrzenia w przyszłość, są takie, które tego nie oczekują, autor, chcąc, nie chcąc, musi się dostosować do tego, czego chce redakcja czasopisma. Tu, po raz kolejny, recenzent habilitacji 'wie lepiej’, po raz kolejny to polska habilitacja wyznacza te najważniejsze standardy naukowe.

 

Jednak jeszcze bardziej mnie wkurza uznanie recenzenta, że autor powinien analizować problem tak, jak recenzent sobie to wyobraża. Recenzet ma wizję artykułu i ocenia prace habilitantki podług tej właśnie wizji. Nie warto publikować w dobrym czasopiśmie (ironią jest tu, że to habilitantka, w przeciweństwie do recenzenta (sądząc po stronach UW), publikuje w czasopismach międzynarodowych), trzeba bowiem napisać pod recenzenta. Bo przecież standardy nauki światowej wyznacza polska habilitacja. Aż dziw, że naukowcy ze świata nie pchają się drzwiami i oknami po polską habilitację.

 

Oczywiście, nie wiem, czy dorobek habilitantki to jest habilitacja czy nie. Pozostali recenzenci również wskazują na problemy w nim. Jednak jeśli habilitacja ma już paść, to niech padnie nie dlatego, że recenzent ma wizję, ale dlatego, że została poddana rzetelnej i merytorycznej ocenie. 

 

Pytanie o obecność recenzenta

Pod wpisem z 5. listopada pojawiło się pytanie o obecność recenzenta na kolokwium habilitacyjnym. Pytanie najprawdopodobniej nie uzyska odpowiedzi, jeśli nie zwrócę na nie uwagi wpisem, bo tamten wpis zniknął już z pierwszej strony, a dyskusje pod nim wygasły. I tu uwaga organizacyjna – ewentualne pytania proszę zadawać pod najnowszymi wpisami, nikt do starszych nie zagląda. Co do pytania swallow27, pojawiało się ono już tu i/lub na forum.

 

Po co się więc upierać, by recenzent przyjeżdżał? Nie musi przyjechać, kolokwium się może odbyć bez niego, szczególnie że recenzję napisał pozytywną. Może rzeczywiście ma ważne powody, dla których nie może przyjechać? Chyba warto, byś zasugerowała dziekanowi, by kolokwium odbyło się w obecności jedynie trzech recenzentów.

Idealny świat

W reakcji na moją odpowiedź autor Doktrynalii zwraca uwage na 'praktyki ośrodkowe’, a zatem na to, że są ośrodki, w których stopień nadawany jest przy recenzjach negatywnych. I rzeczywiście, można zauważyć pewne prawidłowości w nadawaniu stopni i są ośrodki, które chętniej niż inne robią to  przy recenzjach negatywnych.

 

Mam dwie uwagi w tej sprawie. Po pierwsze, do znudzenia, potrzebny jest system kontroli jakości i będę to mówił, choć on prawie na pewno nigdy nie powstanie. Po drugie, jest kwestia negatywnych recenzji. Problem w tym, że są różne recenzje, a wśród nich różne recenzje negatywne, a wiem to z doświadczenia. W idealnym świecie powinniśmy sie móc oprzeć na recenzji, uznając ją za rzetelny, sine ira et studio, obraz dorobku habilitanta. Niestety, recenzje nie zawsze takie są; recenzent (nawet i przy intencji rzetelności) mógł nie zrozumieć, mieć inne poglądy, nie mieć wystarczających kompetencji, nie mówiąc o takich, którzy chcą habilitantowi dołożyć. Niestety, świat idealny nie jest, a z tym wszystkim muszą  sobie radzić komisje habilitacyjne, a później rady wydziału. Jak sobie radzą, każdy widzi. Oczywiście, nie twierdzę, że decyzje wbrew negatywnym recenzjom były wszystkie akcjami naprawczymi przeciwko nierzetenym recenzjom. Czy jednak można to z całą pewnością wykluczyć? Niestety, moim zdaniem, nie.

 

Postawię problem inaczej: czy z negatywnych recenzji wynika koniecznie mierność dorobku czy habilitanta? Ponownie: według mnie nie (staram się bardzo być tu bezstronny). Z całą pewnością często, a może i bardzo często tak jest. Nietety, nie zawsze.

 

Na pytanie autora Doktrynalii o to, kto podejmuje decyzję, odpowiem przewrotnie. To członek CK zasiadający w komisji. Gdy członka nie ma, to trudno powiedzieć. Ekonomiści jednak oddychają z ulgą, bo u nich praktycznie zawsze jest.

 

Gdzie się habilitować?

I jeszcze małe uzupełnienie do tego, co napisałem w poprzednim wpisie. Autor Doktrynaliów przewrotnie mówi: „Jak się habilitować, to tylko na wschodzie!”. Ja bym znów powiedział inaczej: „Jak sie habilitować, to tylko tam, gdzie uczciwie przeprowadzą postępowanie.”.

Pozwólmy odpocząć profesorom?

Na blogu Doktrynalia wpis na temat odrzuconej habilitacji na UW, która pomyślnie zakończyła się w Białymstoku. Autor podnosi dwie ważne rzeczy we wpisie, do których odniosę sie tu. Po pierwsze, kwestię 'wydziałowości’ habilitacji. Autor pisze:

 

No bo co ma zrobić rada wydziału, która uznała, że dana osoba nie spełnia kryteriów dla nadania stopnia doktora habilitowanego, a później inna rada wydziału nadała mu stopień? Zatrudnić na stanowisku profesora uczelnianego, przyznając, że ta inna rada wydziału ma rację? To może najuczciwiej by było, gdyby taka rada wydziału od razu zrezygnowała z uprawnień habilitacyjnych?

 

Nie odpowiada mi takie postawienie sprawy. Nie odpowiada dlatego, że zakłada ono nieomylność rady, a odwołanie od jej decyzji wręcz za kapryśne. Zadałbym więc inne pytanie: co ma zrobić habilitant, którego Rada Wydziału potraktowała nieuczciwie? Ma po prostu zrezygnować z habilitacji, uznając, że Roma locuta, causa finita? Habilitant powinien mieć prawo odwołania, jeśli uważa, że potraktowano go nieuczciwie. Jeśli jego odwołanie uznano za zasadne, to tak, rada wydziału musi zaufać innej radzie, a przynajmniej przyjąć jej decyzję. A przy okazji zastanowić się nad sobą i swym postępowaniem (wiem, mogę sobie pomarzyć), a jeszcze lepiej, żey to zrobiono w ramach systemu kontroli jakości! I tak, jeśli się okaże, ze rada nie radzi sobie z odpowiedzialnością nadawania stopni, nie powinna ich nadawać!

 

Pisze dalej autor Doktrynaliów:

I kolejna kwestia – jeśli ktoś przez 8 lat uzbierał niewielki dorobek, mimo, że wisiał nad nim miecz habilitacji, jaka jest szansa, że po habilitacji zacznie prowadzić więcej badań naukowych i więcej publikować? Moim zdaniem – niewielka. To zaś prowadzi mnie do drugiego wniosku – habilitacja powinna być odnawialna – mianowanie na stanowisko profesora uczelnianego powinno mieć charakter czasowy i po upływie kilku lat powinien się odbywać nowy konkurs na dane stanowisko.

 

Mam pytanie: czy w takim razie, odnawialny będzie też doktorat? Znam niejednego doktora bowiem, który po doktoracie spoczął na laurach, potem stał się starszym wykładowcą, potem wszystko zapomniał, ale nauczał dalej). Zarówno doktorat jak i habilitacja nie są nadawane za to, co będzie, ale są stopniami za to, co się stało.

 

Od pracodawcy z kolei zależy wprowadzenie takich mechanizmów oceny pracownika, które będą motywować/zmuszać go do pracy. Podnoszenie tej kwestii jedynie wobec doktorów habilitowanych, czy też profesorów uczelnianych, jest według mnie nieporozumieniem. Ocena pracownika oraz wymóg, by uczciwie pracował, powinien dotyczyć wszystkich pracowników. Od laboranta do rektora. Profesor uczelniany nie jest jakimś szczególnym typem pracownika, który powinien być wyróżniony szczególną uwagą. Wymóg pracowania dotyczy wszystkich innych grup zatrudnionych na uczelni. Czyżby bowiem profesor tytularny już nie musiał prowadzić badań? Napracował się już?

 

Cisza

Króciutko o tej decyzji, która chyba dobrze się wpisuje w ostatnie tu dyskusje. Zaskoczyło mnie następujące stwierdzenie:

 

Wobec braku głosów w dyskusji oraz uwag do wniosku komisji….Przewodniczący … zaproponował głosowanie.

 

Nic nikt nie miał do powiedzenia? Nikt nie miał nawet ochoty powiedzieć: tak, zapoznałem się z autoreferatem, to jest habilitacja. Może chociaż ktoś mógłby omówić protokół dyskusji w komisji? Nawet zakładając, że habilitant jest cudem na kiju nauk o polityce, to wydaje mi się, że jest o czym porozmawiać. Chociaż chwilę.

 

Niespójności

Oto kolejna decyzja w sprawie odmowy nadania stopnia, w której uznaje się recenzje pozytywne za negatywne. Oczywiście, nie będę się wypowiadał na temat zasadności oceny,  chciałbym jednak tę decyzję skomentować.

 

Po pierwsze, jest tu kwestia recenzji. Widziałem już wiele bardzo negatywnych recenzji, które kończą się pozytywnyą konkuzją. Czy nazwiemy je recenzjami grzecznościowymi czy jakoś inaczej, są to recenzje, z których żywcem nie da się wyciągnąć pozytywnej konkluzji. A jednak ich autorzy to robią, tym samym  podważając proces. Jeśli recenzja jest wewnętrznie niespójna, to podważa ona zaufanie zarówno do recenzji, jak i całej procedury awansowej.

 

Po drugie, problemem jest również 'czytanie recenzji’. Zastanawiam się, na ile konkluzja recenzenta powinna być wiążąca i recenzja nie powinna być uznawana za negatywną, gdy jej konkluzja jest pozytywna. No przecież skoro recenzent się opowiada za nadaniem stopnia, to jest to decyzja, której nie powinno podważyć 'kreatywne czytanie’ recenzji (jakże wyraźne w nie raz omawianym tym wypadku. Z tego nie wynika, rzecz jasna, że konkluzja recenzji powinna być wiążąca dla RW. Jednak twierdzenie, że recenzja jest 'tak naprawdę’ negatywna, choć recenzent napisał pozytywną konkluzję, a poźniej głosował za nadaniem stopnia, jest co najmniej dziwna.

 

Chciałbym kiedyś napisać coś pozytywnego o procedurze habilitacyjnej.

Poczta habilitanta

Dostałem maila, którego autor odnosi się do jednego z częstszych wątków podnoszonych na tym blogu, a mianowicie jawności postępowań, które miałyby doprowadzić do poprawienia jakości np. recenzji. Opinię tę wyrażano tu, na forum, sam się pod nią podpisywałem.

 

Otóż mój korespondent donosi, że w jego opinii większość recenzentów nie zdaje sobie sprawy z tego, że ich recenzje są jawne. Dowiadując się o tym, profesorowie są zaskoczeni, przy okazji oczywiście twierdząc, że to nie ma znaczenia, bo ich recenzje są świetne, obiektywne, bez zarzutu. Podobnie jak autor maila, nie do końca wierzę w recenzencką obojętność. Wiedząc, że recenzja będzie upubliczniona, zastanawiałbym się dużo bardziej nad 'każdym’ sformułowaniem.

 

Mail, który dostałem, wpisuje się jednak w inny problem, na który tu również zwracano uwage. Niejednokrotnie wskazywano bardzo niską świadomość kontekstu prawno-administracyjnego działalności recenzenckiej. Recenzenci ustawy i rozporządzeń nie znaja, procedury ignorują, zostało jeszcze to ostatnie – publiczność przewodu. Może to ostatnie też jest za trudne.

 

Nie wiem!

Jakiś czas temu rozmawiałem z pewną panią profesor o postępowaniu habilitacyjnym, które przesłano jej do recenzji. Trzyma je od wielu miesięcy, bo….nie może się zdecydować, co napisać. Słuchałem tego, co mówi pani profesor i zastanawialem się nad dwiema rzeczami. Po pierwsze, zastanawiałem się nad habilitantem, który, chcąc, nie chcąc, czeka na wyrok. A, powtarzam, spóźnienie idzie już w miesiące. Pani profesor nie zdawała się też być pod presją czasu.

 

Po drugie, myślałem nad samymi wątpliwościami. Zadawałem i nadal zadaję sobie pytanie, ile miesięcy trzeba, żeby wątpliwości wreszcie odeszły? Innymi słowy, po przeczytaniu tego, co habilitant złożył we wniosku jako osiągnięcie habilitacyjne, pani profesor najwyraźniej nie mogła się zdecydować, czy więcej przemawia za, czy przeciw. No to ile czasu trzeba, żeby się zdecydować? Skoro ładnych parę miesięcy nie wystarcza, to rok, dwa!?

 

Mam jeszcze refeksję ogólniejszą. Napisałem w sierpniu, że wkurzyłaby mnie recenzja bez jednoznacznej konkluzji. Jednak bardziej wkurzyłoby mnie takie opóźnienie. Może jednak pani profesor mogłaby napisać recenzję bez decyzji, wypunktować dobre strony, złe strony, a ostateczną deczyję zostawić na dyskusje i głosowanie w komisji habilitacyjnej.