Metodologie PowerPointa

I ostatnia w tej serii recenzja, która zasługuje według mnie na krótki komentarz. Recenzentka pisze: 

 

Widoczny jest jednak brak równowagi między poszczególnymi rozdziałami oraz brak podziału wewnętrznego w szóstym, ostatnim rozdziale, co na tak wysokim etapie pracy naukowej jest istotnym błędem metodologicznym. 

 

Nie znam takiego znaczenia słowa 'metodologia’, które odnosiłoby się do strukturyzowania artykułów czy rozdziałów. Powiedziałbym nawet, że recenzentka myli problemy metodologiczne z prezentacją wyników badań. Powiedziałbym nawet złośliwie, że profesor z tytułem naukowym powinien sobie z tym rozróżnieniem poradzić. 

 

Jak to dobrze, że zlikwidowano wykłady habilitacyjne! Zła organizacja czy format slajdów mogłyby być uznane za istotny błąd metodologiczny. 

 

Książka czy dorobek

I kolejna recenzja w debacie stylistycznej, a i dobrze wpisująca się w ostatnie dyskusje. Recenzent na stronie 6 wprost pisze o tym, że dokona recenzji opracowania. I powstaje pytanie: czego dotyczy recenzja? Czy jest to recenzja dorobku, wkładu 'osiągnięcia’ w rozwój dyscypliny, czy może jest to recenzja poszczególnych publikacji. 

 

Nie mam żadnego doświadczenia w pisaniu recenzji habilitacyjnych, jednak wydaje mi się, że recenzja książki to recenzja inna niż recenzja habilitacyjna. Ale cytowany recenzent właśnie mówi o recenzji książki i ocenia ją tak, jakby pisał recenzję wydawniczą.

 

Na czym więc ma się skupić recenzent, który ocenia publikacje?

 

Złośliwości

Niepowodzeniem zakończyło się omawiane już jakiś czas temu i tutaj i na forum postępowanie z psychologii. Moją uwagę zwróciła ta recenzja

 

Jest ona przede wszystkim kolejnym przyczynkiem do sporu o 'stylistykę’ oceniania. Recenzent zadał sobie dużo trudu, by metodycznie wypunktować nieścisłości i 'koloryzacje’ w dorobku habilitanta. Zwraca uwagę na przykład na to, że cytat wyglądający na monografię, odnosi się do kilkusetwyrazowego artykuliku; zauważa niespójności, powtórzenia w publikacjach. Ujawnia dość smutny obraz dorobku habilitanta, który nie wyłoniłby się bez gruntownej lektury jego prac. 

 

Ale ta recenzja jest również złośliwa. Recenzent zauważa na przykład, że habilitant miał ponad czterokrotnie więcej czasu na habilitację niż typowy habilitant czy też, że habilitant nie opanował jeszcze warsztatu bibliograficznego. Nawet jeśli i są celne, te złośliwości nie są konieczne, szczególnie w recenzji habilitacyjnej.

 

Białoruś?

W komentarzu pod niedawnym wpisem nasz ulubiony Pedagog pisze:

 

To, o czym pisze anonimowy, jest absurdem, który wynika z niewiedzy albo złej woli. Nie ma proceduralnie takiej możliwości, żeby członek CK był recenzentem w postępowaniu habilitacyjnym, a jak habilitant się odwoła z powodu porażki, to sam rozpatruje jego odwołanie. Chyba anonimowy pisze o Białorusi albo o niektórych Polakach , którzy habilitują się na Słowacji. Tam są takie kwiatki, że tatuś dr hab. jest recenzentem synka doktora.

 

Ciekawi mnie, jak problem jest rozwiązywany. Jako że członkowie CK wręcz nagminnie recenzują habilitacje, CK musi mieć jakąś procedurę wykluczającą recenzentów z obrad nad odwołaniem. Wychodzą z sali? Nie mają prawa głosowania? Nie dyskutują sprawy z kolegami.

 

Czy nie lepiej i uczciwiej byłoby przyjąć, że członkowie CK nie mogą być recenzentami? Przecież to oczywisty konflikt interesów w wypadku odwołań, a i potencjalny wpływ na komisję takiego członka musi być ogromny.

 

Bezradność?

Od czasu, gdy apeluję o kontrolę jakości, jestem znacznie bardziej pesymistyczny co do tego, czy taka kontrola jest możliwa. Dawno temu na kontrolerów proponowałem członków CK i coż mogę powiedzieć….O święta naiwności. Proponowałem też NCN, jednak doniesienia o spółdzielniach ochłodziły mój zapał.

 

Czy zatem rzeczywiście nie da się nic zrobić? Dyskusje, jak te tutaj, prowadzę z innymi, są przecież ludzie, którym zależy na rzetelności recenzji, na uczciwości procesu, na tym wreszcie, by habilitacja była czymś znaczącym. Trudno mi zaakceptować, że jesteśmy skazani na to, co dziś obserwujemy.

 

Mówiąc szczerze, nie potrafię jednak teraz zaproponować sensownego systemu oceny jakości postępowań. System taki MUSI opeirać się na rzetelności i uczciwości, no ale o te same wartości musi być oparty system postępowań habilitacyjnych. I co? No, nic.

Renoma recenzentów

Dyskusja pod ostatnim wpisem zachęciła mnie do tego, by przypomnieć, kim musi być członek komisji habilitacyjnej, a zatem również recenzent rozprawy habilitacyjnej. Ustawa w artykule 18a mówi:

 

Komisja składa się z:
1) czterech członków o uznanej renomie naukowej, w tym międzynarodowej, w tym
przewodniczącego i dwóch recenzentów, wyznaczonych przez Centralną Komisję spoza
jednostki, o której mowa w ust. 2 lub 3;
2) trzech członków o uznanej renomie naukowej, w tym międzynarodowej…

 

Nie wszyscy recenzenci spełniają to kryterium. Ciekaw jestem, czy jakakolwiek rada jednostki przeprowadzającej postępowania habilitacyjne zastanawia się, czy proponowany recenzent jest „o uznanej renomie międzynarodowej”.



No i nic

Ponownie pojawia się w dyskusjach kwestia standardów recenzyjnych. Rzeczywiście, przykład podany przez podwórkowego można by określić paroma dosadnymi zdaniami. Mnie jednak najbardziej uderza nie tylko rażąca niespójność standardów, jak to dyplomatycznie ujął podwórkowy, ale zwykłe głupoty pisane w recenzji. To, co napisał przytoczony recenent, jest nielogiczne, pozbawione sensu, po prostu głupie.

 

I teraz następuje sakramentalne pytanie: i co? I po raz kolejny następuje ta sama odpowiedź: no i nic. Poza tym, że podwórkowy o tym opowiedział, czytający się oburzyli, inni roześmiali, jeszcze inni pokiwali głową z politowaniem, nic więcej nie wynika. Recenzja zapewne krąży w 'legendach prawniczych’, podwórkowy i inni uczestnicy kolokwium nie raz o niej opowiadali, a recenzenci jak pisali głupoty w recenzjach, tak piszą. Recenzent może zarzucić habilitantowi to, że w ogóle korzysta teorii, a  co gorsza dodatek nowych i nikt nie mrugnie okiem. Recenzent może też przyznawać się, że napisał recenzję kierując się zasadą życzliwości. I co? I nic.

 

Uważam, że bez rzetelnego systemu kontroli jakości jeszcze wiele lat będziemy sobie mogli utyskiwać na głupie recenzje, podśmiewać się z recenzentów piszących je. I co? No i nic.

 

 

Kogel-mogel

Na forum linka do tego postępowania, ciekawego z powodu autoreferatu. Habilitant rozpoczyna go, ku przynajmniej mojemu zdzwieniu, od stwierdzenia, że zdobywał medale na mistrzostwach Polski w podnoszeniu ciężarów. Dowiedzieliśmy się, ile i jakie medale habilitant zdobywał, niestety nie dowiedzieliśmy się, z jakimi wynikami pobijał rekordy Polski, ani tego, czy były to rekordy w podrzucie, rwaniu, czy może w dwuboju.

 

Kariera sztangisty habilitantowi nie pomogła, mnie jednak zastanowiło, gdzie jest granica podawania nierelewantnych informacji w autoreferatach. Co na przykład z sukcesami w zawodach kulturystycznych, armwrestlingu, a może nawet życiówkę w maratonie można by podać? Co z wielkością złowionego szczupaka, a może i rozmiarem znalezionego borowika? Posuwając sprawy jeszcze bardziej w kierunku absurdu, można by się nawet pochwalić utarciem i zjedzeniem kogla-mogla z 8 jajek i 30 łyżeczek cukru!

 

Gdzieś chyba jest taka granica.

Stylistyka

Ostatnie dyskusje na tym blogu jeszcze wyraźniej pokazały, że recenzowanie nie jest jednorodne i ma różne, jak to chyba powiedział jeden z dyskutantów, style. Upraszczając, jeden styl to ocena każdej publikacji, drugi to ocena dorobku. Co więcej, owe style recenzowania nie dotyczą różnych dyscyplin, recenzenci stosują je w ramach jednej dyscypliny.

 

Problem, który się wyłania, to nie tylko spór, który ze stylów stosować, to również konsekwencje takiego wyboru dla habilitantów. Po pierwsze, istnienie takiego wyboru to niepewność, jak habilitant będzie oceniany, nieznajomość reguł gry. Habilitant nie wie, do jakiego recenzenta trafi. Po drugie, byc może ważniejsze, wybór 'stylu recenzowania’ może nie tylko wpływać na konkluzję recenzji, ale również, co ważniejsze, na wynik całego postępowania.

 

Czytający prowadzone na tym blogu dyskusje habilitant, który poszukuje wskazówek, co się liczy w postępowaniu habilitacyjnym, musi zwyczajnie zgłupieć. I dotyczy to zarówno tych z dorobkiem w najlepszych czasopismach, jak i tych bez niego. Ci pierwsi mogą się zacząć zastanawiać, czy recenzentowi spodobają się poszczególne publikacje – każdą publikację można podważyć, nie ma publikacji doskonałej. Ci drudzy mogą się obawiać, że 'obiektywna’ jakość ich artykułu nie ma znaczenia, bo artykuł został opublikowany w zakładowym biuletynie.

 

Nie mam propozycji, jak rozwiązać ten problem. Mogę jedynie skończyć kolejnym apelem. Habilitant powinien wiedzieć, jak się go będzie oceniać!

 

 

Informacje

Na forum prowadzona jest dyskusja na temat recenzji w omawianym tu wcześniej postępowaniu. Uderzyła mnie w tym watku rzecz, która nawiązuje do jednej z dłuższych dyskusji forumowych, a którą poruszałem też na tym blogu. Co powinien oceniać recenzent: przedstawione dokumenty czy może opierać się na dodatkowych, wyszukanych przez siebie informacjach?

 

Nie zauważono chyba w forumowych dyskusjach, że te wyszukane informacje mogą być nieprawdziwe. Okazuje się, że w omawianej recenzji recenzent pomylił się. Przypisał habilitantce indeks h, którego habilitantka najprawdopobniej nie ma. W ten sposób rodzi się problem. Jeśli recenzent wnosi do postępowania informacje spoza dokumentacji, to co się dzieje, jeśli te informacje fałszują rzeczywistość? Co wtedy ocenia recenzent? Wymyślony, nawet w najlepszych intencjach, dorobek, który nie istnieje? Na jakiej podstawie przyznawany jest w takiej sytuacji stopień?