Kończy się rok – czas na podsumowanie. Był to rok kolejnych rozczarowań habilitacyjnych. Rozczarowania dotyczyły przede wszystkim tego, co oglądam na stronach CK. Prywatne czy forumowe przewidywania, że nowa procedura przyniesie zmianę w sposobach oceniania i podniesie poprzeczkę, również w tym roku nie sprawdziły się. Nic nie wskazuje na to, że recenzenci przejmują się transparentnością postępowań, a szczególnie tym, że recenzje są publikowane.
Ale był to rok, w którym doznałem jeszcze innych rozczarowań. Otóż brałem w tym roku udział w postępowaniach habilitacyjnych.
Co zobaczyłem? Zobaczyłem teatr, w którym wszyscy grają swoje role pomimo tego, że przed rozpoczęciem obrad, wszystko (no, może prawie wszystko i prawie zawsze) zostało już ustalone przy kawie i herbacie. Uśmiechy, półsłówka, półoceny, komentarze i uwagi. Kończyło się na tym, że wszyscy wiedzieliśmy, co się stanie, choć jeszcze nic się zaczęło. Tak, często był ktoś, kto się wyłamał i miał inne zdanie, ale sprawy toczyły się tak, jak miały. Oczywiście odbywała się dyskusja, argumenty były mocne – spieraliśmy się przecież, a potem wszyscy z zapartym tchem czekaliśmy na wynik głosowania. To było naprawdę pięknie odegrane.
Zobaczyłem habilitację od wewnątrz i nie podobało mi się to, co zobaczyłem. Oczywiście osiągnięcie, dorobek, publikacje i faktory bez wątpienia mają znaczenie, ale zawsze pojawia się pytanie bardziej podstawowe. Kim habilitant jest, czy zasługuje, czy ma pod górkę, czy jest to nasz kolega? I nawet jeśli kolega ma świetny dorobek, to te pytania się pojawiają.
Czy te fundamentalne pytania są decydujące? Myślę, że nie są. Problem dla mnie polega jednak na tym, że one nie powinny w ogóle być zadawane. Bo to umniejsza i podważa ten świetny dorobek naszych kolegów i koleżanek.
Wszystkim komentującym i czytającym, składam najlepsze życzenia na Nowy Rok.