Za kulisami

Chciałbym dodać swoje trzy grosze do dyskusji na temat linkowanego pod poprzednim wpisem „Głosu atakowanego”.

 

Przede wszystkim prof. Tadeusiewicz kompletnie pomija kwestię swojej pozycji w nauce polskiej. Gdy ja sobie powiem, że ktoś jest zakałą czy się do czegoś nie nadaje, wszyscy możemy wzruszyć ramionami. W przeciwieństwie do mnie jednak, każde słowo Profesora ma wielką moc rażenia. Nie wyobrażam sobie, by Pan Profesor tego nie rozumiał. To, czy on był już zaangażowany w postępowanie czy nie, nie ma najmniejszego znaczenia. Co więcej, oczywiste jest też dla mnie, że 'prywatne poglądy’ kogokolwiek na sprawy habilitanta automatycznie dyskwalifikują go jako członka komisji habilitacyjnej. A gdy to są poglądy osoby o takich wpływach w środowisku jest to 'oczywista oczywistość’.

 

Druga sprawa to kwestia 'listu Adama J’ do komisji habilitacyjnej. Prof. Tadeusiewicz przechodzi nad nim do porządku dziennego, jakby oczywiste byłoby to, że komisja omawia pisma osób postronnych. Nie chce mi się wierzyć na dodatek, że gdybym to ja wysłał taki list, zostałby poddany dyskusji na posiedzeniu komisji. Nie ma najmniejszego znaczenia, czy Profesor rozesłał go czy nie. Jako przewodniczący dopuścił do dyskusji na jego temat!

 

Jak dla mnie te dwie kwestie wystarczą, by mieć zdecydowanie negatywny obraz roli prof. Tadeusiewicza w prowadzonym przez niego postępowaniu habilitacyjnym. Ale jest jeszcze jedna rzecz. Prywatne listy na temat tego postępowania wskazują doskonale, że część postępowania odbywa się 'w kuluarach’, poza protokołami i nagraniami. I o tym prof. Tadeusiewicz nie pisze i, jak sądzę, woli nie pisać. I o tym wszystkim, co się zdarzyło za kulisami, nigdy się nie dowiemy.

 

PS. Przyszło mi jeszcze do głowy pytanie. Skoro wszystko jest takie przeroczyste, a profesor czystszy niż śnieg, dlaczego zrezygnował z członkowstwa w Centralnej Komisji? Uniósł się niezbrukanym honorem?

 

Młotek w pakiecie

Oto sprawozdanie z konferencji Polish Scientific Networks. Gdy przeczytałem to, co powiedział prof. Żylicz, opadła mi szczęka:

 

„Polskiej nauce brakuje kultury jakości. Tego, aby na każdym etapie, na radach wydziału, senatach uczelni, radach naukowych wspierać najlepszych. Czy tak się dzieje? Mam pewne wątpliwości. Możecie państwo nam pomóc poprzez to, że część z was wróci i pokaże, jak ta kultura jakości wygląda np. na Uniwersytecie Cambridge” – powiedział w piątek do uczestników spotkania prezes Fundacji na rzecz Nauki Polskiej, prof. Maciej Żylicz.

 

Z litości pominę absurd zachęcania do powrotu kogokolwiek po to, by jako siłaczka naukowa wskazywał drogę polskiej nauce. Wściekł mnie jednak pomysł, że polskich profesorów mają uczyć tego, jak wygląda nauka, jacyś młodzi (wiekiem i stopniem) ludzie tylko dlatego, że znaleźli się na zachodnim uniwersytecie. Czy naprawdę polska nauka upadła tak nisko, że, za przeproszeniem, przedszkolak ma uczyć nauczyciela? Jestem gorącym zwolennikiem umiędzynarodowienia polskiej nauki. Jednak proponuję wstać z kolan i uświadomić sobie, że fakt pracowania nawet na Oxbridge nie daje nikomu patentu na genialność, a to, że się pracuje na polskim uniwersytecie, nie oznacza koniecznie, że się jest półgłówkiem, który nie ma nic do powiedzenia.

 

Informuję też prof. Żylicza oraz innych polskich profesorów z konferencji, że za darmo im wszystkim opowiem, jak się uprawia naukę i co to znaczy wprowadzić kulturę jakości na uczelni. To naprawdę nie jest jakaś tajemna wiedza, którą trzeba importować „z Zachodu”. Oświadczam również, że dostarczę Panu Profesorowi młotek, którym będzie się mogł stuknąć w swą profesorską głowę. Może dzięki temu zastanowi się nad tym co mówi.

 

 

Stygmaty

W najnowszym wpisie prof. Śliwerski zwraca uwagę na problem, o którym pisałem jakiś czas temu. Profesor oburza się, że zarzadzeniem uczelni rady wydziału muszą nadawać stopień nie tylko w dyscyplinie, ale również w specjalności. Profesor-pedagog zauważa, że specjalność zazwyczaj nie oddaje całości dorobku, nie musi też mieć przełożenia badania, jakie uprawia habilitant po nadaniu stopnia. Profesor dodaje, że w dzisiejszym świecie dominuje interdyscyplinrność, transdyscyplinarność, a nawet nieznana mi skądinąd intersubdyscyplinarność!

 

Zgadzam się z tym, że stopień w specjalności nie jest najszczęśliwszym pomysłem, ale z innych powodów niż Profesor. Uważam bowiem, że ustalanie specjalności to kolejny i zabawny przykład uzurpowania sobie władzy profesorskiej. Ton oburzenia z kolei, którym grzmi pedagog to przesada, a specjalność nie jest żadnym piętnem dla habilitanta. Niestety, nie przybliża też Profesor kontrowersji, jakie ma budzić nadawanie specjalności. Co więcej, prof. Śliwerski jest doskonałym przykładem, że z ustaloną specjalnością poradzić sobie można.

 

Na koniec dodam, że nie widzę różnicy między ustalaniem specjalności habilitanta, a twierdzeniem Profesora, że natura pedagogiki lokuje ją w naukach humanistycznych, a nie społecznych.

Dylematy

Pod wpisem o habilitacji dr. Migalskiego prof. Wroński zwrócił uwagę na to, że na stronach CK  pojawiła się trzecia recenzja w jego postępowaniu. I bardzo dziwna to recenzja. Z jednej strony jest to recenzja, w której recenzent zdaję sprawę z tego, co przeczytał (a nie tylko ocenia dorobek), z drugiej robi to wyjątkowo zdawkowo. Czytając ją, miałem wrażenie, że recenzent bardzo chciał napisać recenzję pozytywną, pomimo tego, że wychodziła mu negatywna. Argumenty pozytywne są zaskakująco miałkie. Przecież to, że analizowana rozprawa jest najdojrzalszym dziełem habilitanta wcale nie oznacza, że jest to dzieło zasługujące na habilitację. Podobnie nierelwantne jest to, że wiele spostrzeżeń habilitanta jest trafnych, skoro nie są odkrywcze. Praca jest napisana ciekawie, ale to głównie dzięki innym.

 

Szkoda, że pisze się takie recenzje. To kolejna niby-pozytywna recenzja, w której recenzent bardzo się stara nie zwracać uwagi na to, że chce napisać recenzję negatywną. Naprawę habilitacji można by zacząć od pisania uczciwych recenzji.

 

 

Sztuczna szczęka

Na stronach Centalnej Komisji pojawiła się zakładka z informacjami o ograniczeniu uprawnień. Przez parę dni była pusta, ale właśnie pojawiły się dwa pliki. W jednym z nich, dobrze ponad pół roku po podjęciu decyzji, Prezydium CK donosi, że ograniczyło uprawnienia do nadawnia stopnia doktora habilitowanego Wydziałowi Nauk Pedagogicznych UMK. Rada Wydziału będzie musiała przedstawiać do akceptacji CK wszytkie uchwały nadania habilitacji.

 

Członkowie CK dokonali oceny pięciu postępowań habilitacyjnych i uznali, że

 

– jedna z kandydatek nie powinna była zostać dopuszczona do postępowania (zawyżona ilość publikacji)

– inna nie powinna była uzyskać stopnia (niespójności w liczbie głosujących)

– recenzentem nie powinien być promotor doktoratu

– przyjęcie ogólnikowych recenzji (dostało się dziekanowi)

– niski udział członków rady w posiedzeniach 'habilitacyjnych’

– pobłażliwe kolokwia

– niezatwierdzanie protokołów

 

Trudno nie odczuwać pewnej satysfakcji po wielokrotnych apelach o takie kontrole (chociaż oczywiście nie sądzę, by CK działała pod wpływem wpisów czy dyskusji na tym blogu). Wreszcie instytucja zajmująca się nadzorem jakości habilitacji przyznała, że nie należało nadać wszystkich  habilitacji. Jak na ironię na dodatek, nie tak dawno profesor-pedagog z oburzeniem żądał wskazania takich habiitacji z pedagogiki. Chciałem napisać, że się wreszcie dowiedział, ale przecież podpisał się pod dokumentem w listopadzie zeszłego roku.

 

Niestety, gdy zobaczyłem te dwa dokumenty, pomyślałem o tym, że CK chce pokazać zęby, a wszytko, a zobaczyliśmy tylko bezębne dziąsła instytucji, która walczy o odzyskanie odrobiny szacunku środowiska (i mediów). Co chwilę omawiamy dęte recenzje i postępowania, a do tego niemerytoryczne interwencje, nie mówiąc już o rozpuszczaniu wici o naukowej zakale, a tu się dowiadujemy o pięciu skontrolowanych przewodach! Żeby się tylko nasza Komisja nie przepracowała!

 

A co by było, gdyby oceny dokonali niezależni ludzie, którym zależy na jakości postępowań awansowych w polskiej nauce.

 

Jednak polityk?

Na stronach Centralnej Komisji pojawiła się dokumentacja postępowania dr. Migalskiego. Niestety, nie poznamy wszystkich recenzji, bo tak się złożyło, że negatywna recenzja zawieszona została dwukrotnie. To najprawdopodobniej kolejne zaniedbanie profesjonalistów z CK, jednak w tak 'widocznym’ postępowaniu powinni byli bardziej się postarać.

 

Przeczytałem obie zamieszczone recenzje, żeby sobie wyrobić zdanie na temat tego postępowania, choćby jako laik. Negatywna zdaje się rzeczowo punktować słabe strony monografii-osiągnięcia. Recenzent wskazuje również, że książka jest już przestarzała (kwestia wg mnie nietrywialna). W drugiej recenzji pozytywna konkluzja kończy (dość) negatywną recenzję. Pozostaje żałować, że nie znamy trzeciej recenzji, jak i protokołu dyskusji rady wydziału.

 

Rzut monetą?

Zwróciło moja uwagę niedawno zakończone postępowanie z językoznawstwa, w którym habilitant w ciekawy sposób  gwararantuje jakość swych publikacji. Czytamy w autoreferacie:

 

Wszystkie teksty, wydane na Ukrainie, zostały opublikowane w czasopismach naukowych, które Komisja ds. Stopni i Tytułów Ministerstwa Oświaty i Nauki Ukrainy określa jako „fachowe” i „pierwszorzędne”

 

Któż mogłby sie oprzeć fachowości czasopism? Prima sort!

 

Jednak pisze o tym postępowaniu przede wszystkim ze względu na trzecią recenzję, w której recenzentka wskazuje na liczne autoplagiaty habilitanta. Tutaj jednak, w przeciwieństwie do postępowania z poprzedniego wpisu, nie wpłynęły one na pozytywne zakończenie. 

 

Ten habilitant może mówić o szczęściu, poprzednia habilitantka o pechu. Wydaje mi się jednak, że to nie łut szczęścia powinien decydować o nadaniu stopnia.

 

Święte oburzenie?

Oto uchwała o nienadaniu stopnia habilitantce. Rada postanowiła odmówić habilitacji pomimo trzech pozytywnych recenzji, ponieważ sekretarz komisji ustalił, że publikacje habilitantki zawierają liczne autoplagiaty. Można by oczywiście spytać, gdzie byli recenzenci, którzy nie zauważyli autoplagiatów, można by też się zastanawiać, co ma do habilitantki sekretarz, że mu sie chciało zadać sobie tyle trudu. Można się też zastanawiać nad mizerią czasopism i wydawnictw habilitantki, skoro publikują to, co już habilitantka opublikowała.

 

Chociaż nie znam skali problemu, ja zacząłem się jednak zastanawiać, czy autoplagiat automatycznie wyklucza możliwość znacznego wpływu na rozwój dyscypliny, a to o ten wpływ pytamy recenzentów. Przecież to, że habilitantka publikuje coś dwa razy, nie znaczy, że to coś przestaje być doniosłe. Nie twierdzę tu, rzecz jasna, że habilitantka pisze rzeczy doniosłe  – nie mam zdania (jednak nikt nigdy nie zacytował prac habilitantki). 

 

Uzasadnienie odmowy nadania stopnia wskazuje 'liczne autoplagiaty’ jako powód negatywnej decyzji. No, ale dlaczego? Z jakiego powodu autoplagiaty są podstawą do odmówienia stopnia? Z pewnością nie jest to przykład najlepszych praktyk profesjonalnych, ale nie jest to przecież, jak wielokrotnie wskazywał podworkowy, postępowanie, które jest nieuczciwością nawet zbliźone do plagiatu. Czy zatem chodzi o to, że habilitantka nie wykazała się wystarczającą akytwnością? Publikowanie w kółko tego samego mogłoby o tym świadczyć. A może o to, że zabrakło jej pomysłów? Czy może jednak chodzi o przekonanie, że habilitant powinien być poza podejrzeniem?

 

Taśmociąg

Czy habilitacja powinna być zarezerwowana dla wydziałów z oceną A(+)? To argumentacja autora blogu Doktrynalia. Argument oparty jest na założeniu, że prawa do habilitacji powinny być oparte na dobrej podstawie badawczej. Nie zgadzam się z tą propozycją, podobnie jak nie zgadzałem się z propozycjami, by należało zwiększyć minimum kadrowe wymagane do habilitacji.

 

Po pierwsze, rady wydziału nie składają się jedynie z profesorów „klasy A czy A+”. Na tych wydziałach za lub przeciw habilitacjom będa głosować rownież profesorowie z dorobkiem słabym, nawet bardzo słabym. Mogą być nawet w większości.

 

Po drugie, uprawnienia do nadawania stopni wydziałom A(+) nie oznaczają przecież recenzentów i członków komisji z takich wydziałów. Połączenie jakości badań z postępowaniami habilitacyjnymi pali na panewce. I nie zapomnijmy tu przy okazji o raczej martwym ustawowym zapisie, że recenzentami habilitacyjnymi muszą być osoby o uznanej renomie międzynarodowej. Nikt się tym nie przejmuje.

 

Po trzecie wreszcie i chyba najważniejsze, nie zauważyłem do tej pory korelacji pomiędzy jakością przepuszczanych habilitacji a parametryczną kategorią wydziału. Słabe postępowania zdarzają się wszędzie, a miernoty puszczone na wydziałach A(+) nie zyskują na jakości.

 

Dodam na koniec, że uważam, iż próby podniesienia poziomu habilitacji przez zawężenie grupy jednostek habilitujących za chybione. Władza im przekazana byłaby ogromna. Ja osobiście nie chcę być jednym z dzierżycieli tej władzy i jeszcze większej odpowiedzialności za habilitacje w mojej dyscyplinie. Nie chcę też pracować na habilitacyjnej linii produkcyjnej.

 

Przyszłość

Piszę ten wpis zainspirowany toczącą się dyskusją i znalezionym dzisiaj nowym autoreferatem z socjologii (nie linkuję, bo nie o ten autoreferat idzie). Habilitantka skończyła studia w Polsce na czołowym polskim uniwersytecie, a potem zrobiła magisterium w dobrym uniwersytecie brytyjskim. Można powiedzieć, że zobaczyła  dobrą naukę, na dodatek z pewnością mówi i pisze po angielsku. Zakoczyło mnie jednak to, jak mizerny jest jej dorobek. Co prawda, w autoreferacie czytamy, że w jej dorobku jest 7 artykułów z JCR, okazuje się, że 6 z nich to czasopisma polskie, których IFy mają dwa zera na początku.

 

To nie jest pierwszy autoreferat tego typu. Habilitanci, którzy mieli okazję studiować na uniwersytetach, na których ich dyscypliny wydają się być na dobrym międzynarodowym poziomie, wracają do Polski i nie przekładają tych doświadczeń na międzynarodowy dorobek. Zastanawiając się dlaczego, zaglądnąłem do publikacji pracowników (czołowego) instytutu habilitantki. Okazało się, że swoim dorobkiem habilitantka doskonale się wpisuje w dorobek swoich profesorów, nie mówiąc o adiunktach. Profesorowie piszą głównie po polsku, a jak już (z rzadka) piszą po angielsku, to w polskich czasopismach i w nielicznych zbiorówkach międzynarodowych. Habilitantka uprawia naukę, jaką zna, jaką jej pokazano. A jej habilitacja zapewne przejdzie śpiewająco.

 

Oto mój pesymistyczny głos w dsykusji na temat podwyższenia standardów, umiędzynarodowienia i świetlanej przyszłości polskiej nauki/socjologii*)

 

*) Niepotrzebne skreślić.