Kup pan teczkę

Przez chwilę sie zastanawiałem nad tym wpisem, nie chcę tu dyskusji politycznej. Jednak bardziej irytują mnie 'argumenty’ profesora pedagogiki. W polemice z ministrami NiSW prof. Śliwerski był łaskaw przypomnieć, że prof. Daria Nałęcz była członkiem egzekutywy POP PZPR w IBL. Właściwie to się profesorowi omsknęła ręka i pisze przez przypadek o 'PO PZPR’. To taki dodatkowy smaczek.

 

Nie podobają mi się 'argumenty życiorysowe’. Wskazują jedynie na bezsilność argumentującego (na kilka innych rzeczy również). Uważam, że nauka w szczególności powinna dawać przykład rzetelnej, merytorycznej debaty.Bez argumentów ad hominem. Wpis profesora Śliwerskiego podważa to.

 

Dobre samopoczucie

Na forum dyskusja na temat habilitacji. Wstępna diagnoza jest następująca. Habilitują się wszyscy, co chcą, przepycha się habilitacje bardzo słabe, trzeba zatem zrobić coś, co zastopuje tę tamę barachła. Argumenty padające w dyskusji są tradycyjne. Albo należy znieść habilitację, albo należy wprowadzić kolokwium habilitacyjne.

 

Zanim dodam moje trzy grosze na ten temat, chciałbym zauważyć, że poziom habilitacji różni się znacznie zarówno między dyscyplinami w różnych dziedzinach, jak i wewnątrz ich. Nie da się porównać poziomu habilitacji z fizyki z habilitacjami z socjologii, tak jak sie nie sa porównać habilitacji z psychologii z habilitacjami z pedagogiki. Są dyscypliny, które sobie radzą nieźle z utrzymywaniem poziomu postępowań, są też takie, w których poziom jest niski, czasem dochodzący do kompromitującego.

 

Wbrew mojemu wcześniejszemu optymizmowi, nie uważam, by były proste sposoby na naprawę. Zniesienie habilitacji oznacza usunięcie przewodów habilitacyjnych z widoku publicznego, niestety nie wiem, co miałoby zmienić kolokwium habilitacyjne. Warto bowiem pamiętać, że za czasów obowiązywania kolokwium habilitacyjnego nauka polska nie kwitła, a zniesienie go nie spowodowało dramatycznej zapaści. Jak wielokrotnie pisałem, kolokwium habilitacyjne to igrzyska dla tych, którzy już przeszli habilitacyjne bęcki.

 

Czy opisywane często na blogu profesroa pedagogiki habilitacje (czasem z dorobkiem nie wychodzącym poza uczelnię) staną się lepsze dzięki kolokwium? A wewnątrzuczelniane postępowania awansowe podniosą poprzeczkę dla pedagogów? Wątpię.  Co więc zrobić? Instytucjonalnie chyba nic. Mówię to z bólem zawiedzionych nadziei, że nowa habilitacja przyniesie bardziej widoczne zmiany. Nie przyniosła – jednak przynajmniej ujawniła skalę problemu. Kontrola jakości nie istnieje i nie będzie istnieć. Wszystko, co można robić, to zwracać uwagę na te habilitacje, które są żenujące, w sferze pulicznej, a przy okazji robić swoje.

 

Zmiany nastąpią (mam nadzieję), ale bardzo powoli. Na razie możemy jedynie psuć dobre samopoczucie przypychającym i przepchniętym.

 

Pokraki

Prof. Przemysław Urbańczyk ubolewa nad stanem polskiej nauki, a przede wszystkim konkursów i postępowań awansowych. Artykuł jest długi (by nie powiedzieć przegadany), a jedna z głównych jego myśli jest lament nad tym, że w humanistyce można się habilitować i uzyskać profesurę bez napisania książki. Ci, którzy książki nie napisali, nie tylko idą na skróty, ale na dodatek nie wykazali się umiejętnością prowadzenia wywodu, bo tylko w książce przerowadzony wywód liczy się jako taki dla profesora.

 

Mówiąc szczerze, nie chce mi się polemizować z prof. Urbańczykiem w sprawie kluczowości książek wydanych w Koszalinie, Piotrkowie czy Sanoku. Mam też pewne wątpliwości co do zasięgu książek wydawanych w wydawnictwach UWr czy UMK, ale profesor na pewno miał ważne powody, by tam swoje idące poprawną drogą wywody publikować.

 

Nie rozumiem jednak czegoś. Skoro w historii czy w archeologii pisze się ksiażki i są one tak ważne, to dlaczego komisje habilitacyjne i rady wydziału nie wymagają ich od habilitantów czy profesorantów? Kto, jeśli nie prof. Urbańczyk i jego koledzy mają dbać o to, by dorobki profesorskie czy habilitacyjne były odpowiednie? Pytam zresztą dość poirytowany kolejnym użalaniem się kolejnego profesora nad zaniedbaniami we własnej dyscyplinie! Może by się więc prof. Urbańczyk uderzyl w pierś archeologiczną i zamiast lamentować, zaczął piętnować tych wszystkich, co książki habilitacyjnej i profesorskiej nie wymagają!

 

Z ciekawości też wpisałem do gugli frazę 'professor of archeology’ i jednym z pierwszych hitów okazała się archeologia na Oxfordzie. Na miejscu profesora Urbańczyka napisałbym natychmiast do nich, bo zatrudniają oni taką oto pokrakę profesorską, co chwali się jedynie artykułami i książek chyba nie pisze. Inna pokraka napisała tylko jedną książkę i mogłaby co najwyżej habilitację dostać i to nie na pewno.

 

Na temat tego, że moim zdaniem nie warto oceniać jakości prac na podstawie gatunku literackiego, też mi się już nie chce pisać. Niech sobie archeologia z historią poużywają.

Elita

Dostałem ostatnio sporo listów, za wszystkie dziękuję. Te, które mogę, będę systematycznie opisywał na blogu. List, o którym chcę napisać tym razem (znów bez szczegółów, które w dużej mierze znam), to list od osoby, która 'zasiada’. Mój korespondent(tka) jest członkiem kilku ważnych (prominentnych?) komisji, które podejmują decyzje w sprawach finansowania akademickiego.

 

To, co przeczytałem w liście, jednak mnie zaskoczyło. Naiwnie łudziłem się, że gdy wchodzą w grę pieniądze, decydenci starają się podejmować decyzje na podstawie 'faktów’, a zatem jakości dokumentów, dorobku, znaczenia itd.itp. Niestety, mój korespondent(tka) rozwiewa jakiekolwiek wątpliwości. Decyzje podejmowane są wyłącznie na podstawie bliższych czy dalszych związków beneficjenta decyzji z podejmującymi ją. Dzisiaj wybieramy moje(go/ą), jutro twoje(go/ą). Członkowie komisji uprawiają mniej lub bardziej widoczny handel wymienny. I tak to kręcą się koła finansowania nauki polskiej.

 

 Porzućcie wszelką nadzieję, wy którzy wchodzicie.

 

Standardy

Szybki wpis inspirowany linkiem podanym przez nobbynooby pod poprzednim wpisem.  Rzadko się widzi reakcję promotora, którą zaprezentował profesor promujący doktorat, w którym znaleziono plagiaty. Przeprosiny i 'zwrot’ honorarium za promowanie to postawa godna pochwały.

 

Profesor Kunicki rozumie, że plagiat doktoratu to nie tylko problem doktoranta. To również problem promotora, który zawiódł 'nas wszystkich’. Bo nam wszystkim powinno zależeć, a wielu zależy, na utrzymaniu jak najwyższych standardów pracy naukowej. Brawo, Panie Profesorze!

Idzie nowe

Ten wpis oparty jest na kolejnym liście do mnie. Mój korespondent pisze o recenzjach pewnego profesora, który uparcie odrzuca międzynaorowy i współuatorski dorobek habilitantów.  Wszystko, co habilitant pisze na świecie, oceniane jest jako przyczynkarstwo, z kolei współautorstwo nie pozwala na ustalenie wkład habilitanta w badania/publikację, należy więc takie publikacje wyłączyć z oceny. Autor listu donosi o postępowaniu, w którym habilitant legitymuje się dorobkiem bez wątpienia z  naddatkeim wystarczającym na habilitację, jednak recenzja wspominanego profesora to kolejny  negat. A argumenty jak wyżej,

 

Co ciekawe jednak, sam recenzent legitymuje się dorobkiem jedynie lokalnym i również bez wątpienia nie spełnia ustawowego wymogu renomy międzynarodowej. Pomimo tego, zarówno rady wydziału, jak i CK wyznaczają profesora na recenzenta, a mój korespondent pisze o przynajmniej jednej habilitacji, w której bardzo negatywne zdanie opisywanego profesora przeważylo. 

 

i tu powstaje pytanie o motywy takiego profesora. Argumenty stosowane w recenzjach można uznać za bzdurne, o czym, jak można podejrzewać, recenzent wie. Dlaczego więc pisze bzdury? Otóż wydaje mi się, że taki profesr to krzywe odbicie mentora, o którym pisałem niedawno. To osoba, którą każda międzynarodowa habilitacja podważa, a on przeciwstawia się temu jak może. To osoba, która nie potrafiła się znaleźć w nowym świecie nauki, więc dąży do tego, by powstrzymać coraz szybciej następującą rzeczywistość, w której jego dorobek jest oceniany bardzo negatwynie. A że potencjalnie niszczy kariery ludziom, których ocenia? Najwyraźniej to mu nie przeszkadza.

 

Oczywiście nie da się zmienić poglądów i motywacji takiego rcenzenta. Da się jednak wykluczyć z postępowań habilitacyjnych. Na razie jednak profeosr i jego idiotyczne argumentacje trzymają się mocno.

Natura, instytucje i Kozakiewicz

Przeczytałem kolejny artykuł prof. Wrońskiego o nieuczciwości naukowej. To, co najbardziej przygnębiające według mnie, to instytucjonalne reakcje na plagiat.

 

Plagiaty będą zawsze. Zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie chciał pójśc na skróty. Mówiąc górnolotnie, taka jest natura ludzka. Ważne jest jednak to, jak, jako środowisko, reagujemy na plagiaty. I po raz kolejny widzimy, jak opieszale i niechętnie uczelnie prowadzą postępowania wobec podejrzeń o plagiat.

 

Nie znam nikogo, kto pochwala plagiaty, nie znam nikogo (chyba), kto popełnił plagiat. Nie rozumiem, jak plagiat popełnić, nie rozumiem, jak można przymykać nań oko. Uważam, że opieszałość instytucjonalna jest skandalem. Skandalem, za który odpowiadają przede wszystkim ci, którzy nie prowadzą energicznych postępowań. Jednak myślę, że odpowiedzialność ponosimy my wszyscy nie domagając się takich postępowań i tolerując, choćby biernie, zachowania instytucji i plagiatorów. 

 

Dopóki my (celowo używam tego zaimka) wszyscy nie zaczniemy piętnować plagiatów i wykluczać plagiatorów, w doktoratach, habilitacjach i wszędzie indziej, plagiatorzy nadal będą nam pokazywać gest Kozakiewicza.

 

Jedyna słuszność

Ileż to zarzutów wobec obecnego podziału na dyscypliny, dziedziny, obszary czyni prof. Śliwerski! MNiSW, jak się wydaje, nie mogło zrobić nic gorszego niż zmiana podziału parę lat temu, która, rzecz jasna, jest wbrew interesowi nauki. Nikomu niepotrzebne obszary ustępują strasznością tylko faktowi, że sekcje CK niedokładnie odpowiadają podziałowi na dyscypliny. A na dodatek, aż strach słuchać, pedagogika specjalna nie jest dyscypliną (oczywiście niewymienienie logopedii, którą blokują pedagodzy, jest ze wszech miar słszne).

 

Jedynym rozwiązaniem tej rui i poróbstwa jest połączenia nauk humanistycznych i społecznych. Co absolutnie jasne i oczywiste  fuzja ta nie ma nic wspólego z tym, że niedawno pedagogika została przeniesiona z tych pierwszych do tych drugich. Nic a nic.

 

Prof. Śliwerski zdaje się nie rozumieć, że nie o żadne rozdrobnienie dyscyplinarne tu chodzi, ale o to, że podział dyscyplin, jak już wskazywałem to wielokrotnie, nie może być preskryptywny. Proponując nowy podział, pedagog stawia się w jedym rzędzie z urzędnikami, którzy dokonali zmian, przeciwko którym protestuje on od dłuższego czasu. To, że w rzeczywistości idzie o pedagogikę, jest już tylko wisienką na torcie.

 

Pomarzyć można

Autor blogu Doktrynalia zwraca uwagę na bliźniacze habilitacje, w których można podejrzewać habilitantów o daleko idącą współpracę w tworzeniu dorobku.

 

Pomimo tego, recenzenci nadal piszą pozytywne recenzje, a wydawnictwo wydaje książki habilitantów. I tu właśnie mamy dodatkowy problem. O ile na razie nie jesteśmy w stanie nakłonić recenzentów do rzetelności, można by było mieć nadzieje, że choć komercyjnym wydawnictwom będzie zależeć na pielęgnowaniu reputacji. Okazuje się, że nie. Reputacja reputacją, a biznes tu i teraz jest znacznie ważniejszy.

 

Chciałbym dożyć czasów, w których nieuczciwość naukowa/akademicka spotykać się będzie ze zdecydowanym ostracyzmem ze strony środowiska.

 

Umiar

Zatoczyło się koło. Gdy zaczynałem pisać ten blog, parę razy wspomniałem o roli mentor i o tym, że ja nigdy nie miałem mistrza i że brakowało mi osoby, która pomaga wejść w życie akademickie. Fajnie mieć mistrza, pisałem 2 lata temu. A pod poprzednim wpisem pojawiły się komentarze właśnie na temat mistrza. Jego pomoc to czasem komentarze, czasem rada, a czasem 'wsparcie’.

 

No i zadałem sobie pytanie, czy osoba taka, jak profesor, o którym napisałem poprzednio, może być takim mistrzem, czy też jest pasożytem, krętaczem, ułudą w oczach latwowiernych. A zatem czy mistrzem może być osoba bez znaczącego dorobku? Odpowiedź z kolei jest dla mnie oczywista, tak, oczywiście, że taka osoba może być mistrzem. Nie uważam, że brak dorobku automatycznie dyskwalifikuje profesora z mentorstwa. Co więcej, powiedziałbym, że duży dorobek badawczy wcale nie oznacza, że tak badacz może, chce i potrafi być mentorem. Bez wątpienia taki dorobek pomaga, ułatwia, a przed wszystkim uwiarygodnia mentora, jednak niczego nie gwarantuje.

 

Nie chciałbym, żeby mój wpis zabrzmiał jak pochwała nieróbstwa i profesury bezdorobkowej. Chciałbym jednak, właśnie ze względu na profesora z poprzedniego wpisu, zachować umiar w potępianiu i odrzucaniu. Na koniec dodam, że najciekawsze pytanie w mojej karierze naukowej zadał mi profesor bez większego dorobku międzynarodowego.  Jednak to słowa tego profesora zmieniły sposób, w jaki patrzyłem na całość subdyscypliny.