Bezsilność

W ciągu ostatniego roku dostałem kilkanaście listów, o których nie mogłem napisać. Wiązałoby się to bowiem nie tylko z zidentyfikowaniem postępowania, którego dotyczył mail, ale przede wszystkim ujawieniem tożsamości mojego korespondenta. Korespondencja, o której mówię, dotyczy zawsze jednego: postępowań, które w ocenie piszących nie powinny były się zakończyć nadaniem stopnia. Moi korespondenci piszą do mnie o sprawach rażących, zadając sobie pytanie, czy można takie habilitacje cofnąć, podając czasem wręcz komiczne przykłady działalności habilitantów (jak w pewnym postępowaniu w dziedzinach artystycznych).

 

Oczywiście trudno mówić o polskiej habilitacji na podstawie kilkunastu listów. Te listy to wyraz bezsilności osób, które (o ile byłem w stanie to ocenić) widzą, jak szargana jest resztka powagi stopnia naukowego i mogą się temu jedynie przyglądać. Czy częsty czy raczej jednostkowy, mamy tu wycinek z życia polskiej nauki, który pokazuje czasem wręcz rażący brak odpowiedzialności za poziom nadawanych stopni. Brak odpowiedzialności, na który środowisko mniej lub bardziej świadomie daje przyzwolenie.

 

Dziękując wszystkim za listy, proszę o następne, gwarantując, że nie nadużyję zaufania, którym obdarzają mnie korespondenci. Proszę o listy na adres: habilitant2012@gazeta.pl

 

To zdanie jest fałszem

Pojawiła się kolejna opinia w habilitacji logopedycznej i nie mogę sobie odmówić przyjemności skomentowania przynajmniej fragmentów. Jest to bowiem recenzja pełna zagadek. Pierwsze zagadki sformułowane zostają w formie jakże realistycznego, wydawałoby się, samoopisu księdza recenzenta:

 

z przekonaniem odniosę się głównie do tego obszaru dokonań Habilitantki, w którym posiadam niepodważalną reprezentację wiedzy (np. metodologia)

 

Skamieniałem przeczytawszy słowa profesora, bo za cholerę nie wiem, o co mu chodzi. Po pierwsze, niepodważalność wiedzy profesora musi z konieczności stać na glinianych nogach. Oczekiwałbym od filozofa (nawet wychowania), żeby rozumiał, że z tą niepodważalnością to jednak trochę nie tak. I jego wiedza czy też jej reprezentacja jest niezwykle łatwa do podważenia. Chyba że niepodważalność, o której mówi profesor, ufundowana jest nie na logice, ale na certyfikatach profesorskim i habilitacyjnym. Kwit jest, niepodważalność zaświadczona!

 

Jednak zmartwiło mnie to, co recenzent posiada. Widzę (choć okiem niefilozofa)  filozoficzne trudności z posiadaniem wiedzy, ale czy posiadanie reprezentacji wiedzy usuwa je? Nie dość, że nie wiem, co tak naprawdę poisada profesor, to na dodatek czym jest ta reprezentacja wiedzy? Czy profesor posiada jakiś katalog biblioteczny? Spis treści encyklopedii? A może sam link do portalu Google Scholar? Tylko jak się to ma do kompetencji recenzenckich?

 

A oto kolejna zagadka, przed którą stawia nas profesor. Pisze bowiem o problemie natury etycznej, który:

 

dotyczy mianowicie znamion autoplagiatu ukrytego

 

W głowie mi się od tego zakręciło, bo choć jestem po habilitacji, znów nie rozumiem. Pierwsza kwestia, to problem dotyczący znamion! Co to znaczy? Czemu się recenzent nie czepia zjawiska, ale tylko jego znamion? Że jakieś trefne znamiona ma ten autoplagiat? Czy może, tu już się ucieszyłem, chodzi mu o to, że autoplagiat ukryty nie może miec znamion? Bo skoro ukryty, to jakże ma mieć znamiona, ale skoro profesor go odkrył….Zakałapućkałem się. A przecież jeszcze nie doszedłem do tego, że profesor odkrył 'autoplagiat ukryty’, zapewne w kontraście do jawnego, a może i zwykłego. Czyżbyśmy zatem mieli do czynienia ze spekrtum autoplagiatowym, a mianowicie:

 

autoplagiat jawny – autoplagiat – autoplagiat ukryty?

 

Tylko co to takiego ten jawny? Że na przykład autor pisze: „Uwaga, niniejszym autoplagiatuję następującą pracę.”. Ale jak to robi, to to już nie jest autoplagiat….Zgubiłem się. No i po raz kolejny ucieszyłem się, że nie jestem pedagogiem i nie muszę tego wszystkiego rozbierać na czynniki pierwsze lub nie, jawne bądź ukryte. A tego, jak mówią sąsiedzi ze wschodu: bez wodki nie rozbierjosz.

 

Bramkarze

Od dwóch tygodni zaglądam na strony Centralnej Komisji w poszukiwaniu sprawozdania za rok 2015. Niestety, na razie bezskutecznie, na stronach CK wisi stare. Nie pamiętam już, kiedy pojawiały się sprawozdania, jednak mam wrażenie, że zawsze w drugiej połowie stycznia. Tym razem jednak przewodniczący każe nam czekać dłużej. Moża Centralna Komisja żyje w swojej strefie czasowej.

 

Nawiasem mówiąc, nadal uważam, że na stronach CK powinny wisieć wszystkie wcześniej zamieszczone sprawozdania. Nie rozumiem, dlaczego sprawozdania są wymieniane i wisi jedynie ostatnie dostępne. Centralna Komisja najwyraźniej nadal uważa, że im mniej dostępu do informacji, tym lepiej. Oczywiście, nie oczekuję, że ta mentalność bramkarzy może się zmienić. Każdy okruch władzy jest przecież czymś bardzo pożądanym.

 

Warto dodać, że w zeszłym roku CK zaszczyciła nas tylko jednym komunikatem (chyba do niego wrócę jeszcze), w odróżnieniu od roku 2014 kiedy to komunikowała światu aż 4 razy. 

Nieróbstwo

Oto kilka fragmentów artykułu na temat polskiej nauki:

Najważniejsze – nasi badacze znacznie mniej publikują. Aż 43 proc. z nich nie opublikowało nic w ciągu trzech lat poprzedzających badanie! W krajach Zachodu ten odsetek wahał się od 2 proc. w Holandii do 9 proc. w Irlandii.

 

Ludzie piszą niesłychanie mało. Produktywność polskich badaczy mierzona publikacjami i udziałem w konferencjach jest dramatycznie niska – uważa prof. Kwiek. Polscy naukowcy uważają, że ich badania mają głównie charakter lokalny – na świecie i tak nikt się nimi nie zainteresuje.

 

Na Zachodzie im naukowcy są starsi, bardziej doświadczeni, tym więcej publikują. W Polsce to tak nie działa: i młodzi, i starzy publikują równie mało.

Nawet w najlepszych polskich ośrodkach jedna trzecia kadry od lat nie publikuje nic – mówi prof. Kwiek.

 

Liczby podawane przez prof. Kwieka są szokujące. Prawie połowa pracowników naukowych w Polsce nie publikuje, jedna trzecia nawet na najlepszych uczelniach. Tak, wszyscy wiemy, że wiele osób nie publikuje (czytaj: nie robi nic), ale żeby aż tyle?! Można spokojnie powiedzieć, że nie tylko nieróbstwo jest akceptowane, ono jest praktycznie normą! W świetle tych wyników inaczej wyglądają moim zdaniem twierdzenia o braku zainteresowania świata polskimi badaniami. Mam wrażenie, że to zwykła ściema. Moim zdaniem, tu wcale nie chodzi o jakieś mity, w które wierzą polscy naukowcy, ale zwykłe uzasadnienie nieróbstwa.

 

No i wreszcie chyba najważniejsze. Gdy patrzę dokoła, nie widzę prawidłowości, o której mówi Kwiek. Widzę raczej młodych (czy też młodszych), którzy publikują, a starsi, zmęczeni życiem zapewne, spoczywają na laurach nie robiąc nic. I tu wracamy do jednego z najczęstszych tematów dyskusji na tym blogu. Habilitacja i profesura dają licencję na neróbstwo. Habilitacja, a w szczególności profesura, nadal daje nam gwarancję zatrudnienia i to bez stawiania warunków. Innymi słowy, nie widziałem, ani też nie słyszałem o profesorze, który poniósłby jakiekolwiek konsekwencje swej bezczynności. Za często profesorowie to nadal święte krowy, których jednymi aktywnościami są zasiadanie, przemawianie i robienie dobrego wrażenia.



Pedagogika górą!

Nie mogę przejść obojętnie cytatu z najnowszego wpisu profesora pedagogiki, a jako że moich komentarzy pedagog zazwyczaj nie puszcza, piszę o tym tutaj. A więc jak zwykle z dużą pewnością siebie pisze prof. Śliwerski:

 

Właśnie o takich uczonych napisał książkę filozof z Uniwersytetu Cambridge – Jamie Whyte. Główną tezą jego publicystycznej rozprawki – bo w Cambridge nie ma znaczenia stylistyka narracji, za to wskaźnik cytowań jest dzięki temu u takich autorów bardzo wysoki …

 

Postanowiłem sprawdzić, kim jest ten filozof z Cambridge, który pisze nie zważając na stylistykę narracji. Otóż Jamie Whyte rzeczywiście skończył filozofię na Uniwersytecie w Cambridge, potem wykładał tam przez chwilę, ale to było kilkadziesiąt lat temu….. Whyte zatem od dawna nie jest 'filozofem z Cambridge’, jak podaje profesor-pedagog. Każdemu jednak wolno się pomylić, szczególnie jak się chcę uniwersytetowi z Cambridge dołożyć.

 

Wygląda na to, że u prof. Śliwerskiego nauka polska, ta prawdziwa i dobra, zważa na stylistykę, nie zważa na cytowania, na dodatek odnosi kolejne sukcesy (jak to pedagog napisał parę dni temu). Co prawda nikt o sukcesach polskiej pedagogiki nie wie poza nią samą, ale przecież tu chodzi o prawdę, a nie o rozgłos. Polski pedagog dłubie sobie skromnie w ciszy, a zaczyna nieśmiało kwilić po habilitacji (po profesurze to już pełnym głosem do ministrów woła). A dla kogo pisze polski pedagog? No, z lektury bloga Pana Profesora wynika, że polski pedagog pisze głównie dla recenzentów habilitacyjnych. I w takiej sytuacji rzeczywiście choć nie musi się martwić o cytowania, to za 'nienaukowy’ styl mogą go zahaczyć

 

Po raz kolejny na blogu pedagoga dezawuowana jest nauka światowa. I właściwie nie warto by o tym pisać, gdyby nie powód. Otóż tym razem powodem niechęci pedagoga do nauki światowej jest  jednak coś zaskakującego. Tym razem nauka światowa obrywa za to, że piszą zrozumiale, a inni ich czytają i cytują! Sprzedawczyki!