Po chwili przerwy wracam do pisania.W kolejce kilka wpisów, a zaczynam od postulatów, które pojawiły się pod niedawno linkowanym postępowaniem z psychologii.
Niejednokrotnie mówiono już tutaj o poziomie recenzentów, którzy oceniają dorobek i osiągnięcia habilitantów. Niedawno dostałem zresztą maila z recenzją, która wskazuje na wręcz kompletną ignorancję recenzenta wobec ocenianych publikacji habilitanta. Usiłując wymysłić analogię, recenzent zarzucał cykliście nieekologiczność, bo przecież nie wlewa do roweru benzyny bezołowiowej.
Obok tego, że recenzent się nie zna (co nie przeszkadza mu pisać recenzji, rzecz jasna), pojawia się również problem porówniania dorobków habilitanta i recenzenta. Przypominam tu sobie omawianą już dość dawno habilitację z psychologii. Habilitanta z Wrocławia, który szczycił się dużym dorobkiem międzynarodwym, negatywnie oceniał recenzent, którego głównym osiągnięciem było wydanie kojenej książki w lokalnym wydawnictwie uniwersyteckim. Polska habilitacja opiera się głównie na tym, że doktora ocenia profesor, podwórkowy czy ogólny i nikogo nie interesuje to, jaki dorobek ma profesor. Co prawda, o ile pamiętam, ustawa oczekuje od recenzenta habiltacjnego tzw. renomy międzynarodowej, jednak przepis jest martwy.
I tu jest problem. Czy habilitanta powinien oceniać ktoś o dorobku o mniejszym, a czasem o znacznie mniejszym kalibrze? Wydaje mi się, że nie ma prostych odpowiedzi. Jak już pisałem kiedyś, znam profesorów o stosunkowo mizernym dorobku, jednak wynika to głównie z tego, że nikt od nich nie oczekiwał publikacji gdziekolwiek poza lokalnym czasopismami i wydawnictwami. Są też oni w stanie bez większych trudności oceniać dowolny dorobek, bo go rozumieją.
Jednak znam też takich, w przypadku których, brak dorobku międzynarodowego wynika z tego, że profesorowie ci nie są w stanie tegoż dorobku uzyskać. I to zazwyczaj właśnie oni nie radzą sobie z oceną i nie dość, że wypisują banialuki, to na dodatek, zdarza się, dorobek międzynarodowy lekceważą i podważają.
Co więcej, podejrzewam, że są dyscypliny, w których gdyby przyjąć dorobek międzynarodowy za kryterium wyznaczenia na recenzenta, habilitacji nie przeprowadzałoby się. Starczy wziąć pedagogikę, w której jeden z profesorów domaga się spolszczeń książek, żeby można było poczytać. Podejrzewam, że pedagogika nie jest jedyną taką dyscypliną. Jednak to, że nie ma prostych rozwiązań, nie oznacza, że problem znika. Nie znika.