Uwaga – dżender

Dzisiaj  krótki komentarz na temat najnowszego  wpisu prof. Śliwerskiego. Opisuje on nową książkę Zbyszko Melosika, który napisał o futbolu. Sam futbolem za bardzo się nie interesuję, więc książki czytać nie będę, jednak uderzyło mnie jedno zdanie pedagoga:

 

Książkę czyta się szybko, z ogromną przyjemnością, której doświadczą także kobiety, bowiem jest w niej rozdział o piłce nożnej „słabej, ale za to pięknej płci”.

 

Mam komentarz. Czy nie czas już, szczególnie w nauce, skończyć z mówieniem o kobietach jako a. słabej płci, b. płci, którą widzimy w kategoriach atrakcyjności ciała? Tak, wiem, prof. Śliwerski używa utartego (wyświechtanego?) zwrotu, pewnie się nawet nie zastanowił nad tym, co pisze. Ot, taki, dżentelmen puszczający oko do koleżanek, które będą czytać o futbolu. Mogłyby przy okazji po piwo skoczyć, nie?

 

A mnie się marzy pedagog, który jednak się zastanawia nad tym, co pisze i daje przykład innym. I przestaje powtarzać bzdury (pomimo tego, że wyświechtane) o słabości kobiet. Nie chciałbym też, żeby moją wartość oceniano na podstawie mojej muskulatury tudzież długości penisa. Może więc czas by nasze koleżanki przestać oceniać pod kątem atrakcyjności ich, za przeproszeniem, dupy.

Znaj proporcją mości profesorze

Twitter zaćwierkał i przyniósł wieści o mianowaniu nowego nowego podsekretarza stanu w MNiSW. To, co zwróciło moją uwagę, to to, że wedle ministerialnej informacji nowy podsekretarz robił habilitację 14 lat. Gratulując podsekretarowi zeszłorocznej habilitacji, zacząłem się zastanawiać nad problemem, nie bójmy się tego powiedzieć, etycznym. Otóż 14-letni habilitant będzie obecnie dzielnie wymagał tego, by doktorzy robili habilitację w ciągu lat ośmiu. Co więcej, doktor habilitowany, który, jak mi się zdaje, nie skalał się publikacją międzynardową, będzie oczekiwał, by habilitanci międzynardowym dorobkiem się legitymowali. 

 

Problem, który poruszam, pojawiał się na blogu niejednoktronie. Wydaje mi się jednak, że warto do niego wrocić z dwóch powodów, po pierwsze właśnie z powodu etycznego, po drugie, z powodu ustawowego.

 

I tak to, powiem szczerze, szlag mnie trafia, gdy naukowcy, którzy nigdy nie przekroczyli granicy nauki międzynarodowej, wymagają tego od doktorów, którzy zamierzają się habilitować. Jest to, moim zdaniem, hipokryzja w postaci czystej i drażni mnie ona ponad miarę. Jakim, do cholery, prawem profesorowie podwórkowi czy też ogólnopolscy oczekują dorobku, którego sami nie mają? I choć nie uważam, że należy weryfikować 'wczorajszych’ profesorów według dzisiejszych kryteriów (uważam, że to niesprawiedliwe), to jednak myślę, że tacy uczeni raczej nie powinni wypowiadać się na temat dzisiejszych oczekiwań awansowych. A jeśli się już wypowiadają, to może powinni zachować umiar.

 

Warto też przypominieć, że ustawa wymaga, by recenzenci habilitacyjni byli osobami o uznanej renomie międzynarodowej. I szczególnie w dyscyplinach miedzynarodowych, może jednak rady wydziału zaczną się do tego przepisu stosować!

Smak umarł

Od jakiegoś czasu zastanawiam się, czy napisać ten wpis – nie chcę wprowadzić do bloga polityki. Zainspirowany został sprawą tweetów dra habilitowanego Uniwersytetu Jagiellońskiego na temat jednego z opozycjonistów Solidarności (celowo nie używam nazwisk – idzie mi o zjawisko, a nie o osoby). W swych tweetach doktor habilitowny uważa, że siedzenie w więzieniu bez zagrożenia karą śmierci to właściwie zabawa, póżniej robi niewybredne aluzje co do tego, co się działo pod więziennym prysznicem. W moim wpisie nie chcę się zajmować oceną samego opozycjonisty, ani jego działalności – każdy może mieć swoje zdanie. Co prawda, zachowałbym umiar w wypowiadaniu się na temt kary więzienia, bo ja nigdy w więzieniu nie siedziałem, podejrzewam, że jak uczony z UJ, i nie wiem, jakie to wakacje. Prysznica komentować nie będę, to jednak przekracza poziom chamstwa.

 

To, o czym chcę napisać, to to, że ja zupełnie nie rozumiem poziomu wulgarności wypowiedzi, było nie było, osoby wysoko wykształconej. Przecież to już nie jest jakakolwiek debata polityczna, to już tylko wylewanie pomyj na inne osoby (bez znaczenia, czy zasłużone czy nie). Oczywiście, wypowiedź politologa z Krakowa wpisuje się dobrze w poziom debaty naukowej w Polsce, jednak pytanie, które ja sobie zadałem, to czy od nas, podobno elity intelektualnej, należy wymagać więcej w takiej debacie. Albo inaczej: czy powinniśmy dawać przykład?

 

Nie chcę tu oczywiście mówić o jakiejś wyższości moralnej naukowców – daleko mi od tego. Jednak na miejscu doktora z Krakowa zastanawiałbym się, co pomyślą o jego wypowiedziach jego studenci. Czy dzięki tweetom p. doktora habilitowanego, studenci na jego zajęciach będą mogli 'argumentować’, że nie podoba mu się polityk i na pewno od po prysznicem 'brał’. czy przykład pójdzie z góry? Skoro jesteśmy osobami półpublicznymi, to czy my nie powinniśmy jednak uczyć naszych studentów, jak i resztę społeczeństwa, że można ostro się spierać, jednak robić to kulturalnie.

 

Chciałbym zwrócić uwagę na to, że choć dobijamy do 20 tysięcy komentarzy, ja usunąłem nie więcej niż 20. Spory w naszych dyskusjach są czasem bardzo ostre, jednak udaje nam nie obrażać się nawzajem. Może jednak dobrze by było, gdyby politolog z UJ również nauczył się debatować?

 

Meida doniosły, że sprawą zaintersowały się władze UJ. Z uczonym przeprowadzono rozmowę, sprawa się na tym skończyła. I moim zdaniem chyba (podkreślam jednak moją niepewność) na tym powinna się skończyć. Jednak dobrze się stało, że uniwersytet zareagował publicznie. Nie, nie na to, jakie ten pan ma poglądy, ale na to, jak je wypowiada. Mówiąc szczerze jednak, gdybym był studentem, nie chciałbym, żeby mnie uczyl ten politolog. Nie chciałbym, żeby uczył moje dzieci. Podejrzewam też, że sprawa ta będzie się za nim ciągnąć. Polska nauka nie zapomina tak łatwo. 

 

Nawiasem mówiąc, krakowski politolog już przeprosil na Twitterze, z którego zresztą zniknął:

 

Przepraszam za mój sobotni wpis wszystkich, których uraziłem. Nie było to rozsądne. Zapewniam, że taka sytuacja więcej się nie powtórzy.

 

Zawsze mnie to dziwi, muszę przyznać – opluć jest bardzo łatwo, stanąć w obronie swego plucia i ponieść jego konsekwencje jest znacznie trudniej. Pan doktor habilitowany szybko spuścił uszy i jakoś nie miał ochoty unieść się honorem. Wstyd umarł już dawno, okazuje się, że umiera też dobry smak. Szkoda.

 

PS. Jak zwykle liczę na dyskusję pod wpisem, proszę jednak o ograniczanie się do kwestii tego, jak się powinni wypowiadać naukowcy, a nie tego, czy krakowski politolog miał rację.

 

Umorzyć umorzenia

Skrzynka zaterkotała i dostałem maila w sprawie umorzenia. Mój korespondent pisze o postępowaniu, w którym habilitant dowiaduje się o trzech miażdząco negatywnych recenzjach i natychmiast kieruje pismo o umorzenie postępowania. Rada wydziału, po zasięgnięciu opinii prawnej, nie przychyliła się do prośby habilitanta i postępowania nie umorzyła. Tym samym, habilitacja padła. I dobrze, choć habilitantowi współczuję.

 

Pisałem już kiedyś o umarzaniu – nadal uważam, że umorzenie postępowania po recenzjach jest nieporozumieniem. Co więcej, uważam, że składając wniosek habilitacyjny, habilitant musi rozumieć ryzyko, jakie podejmuje. I tak, jest to ryzyko tego, że habilitacja nie przjedzie.

 

Ale chciałbym jeszcze zwrócić uwagę na dwie dodatkowe sprawy. Zanim podjąłem decyzję o złożeniu wniosku habilitacyjnego, poszedłem do kolegi zasięgnąć rady. I to poszedłem nie do kolegi o dorobku miernym, który entuzjastycznie wsparłby publikacje u szwagra w stodole, ale do kolegi, którego dorobek broni się wszędzie. I poprosiłem o opinię szczerą, boleśnie szczerą. I gdyby on powiedział, że jeszcze nie czas, to nie złożyłbym wniosku.

 

Po drugie, myślę, że należy przemyśleć sprawę umorzeń. Uważam, że możliwość umorzenia postępowania habilitacyjnego po recenzjach jest absurdem i należy to uniemożliwić. Tak jak doktorant nie może się wycofać z postępowania po recenzjach, nie powinien móc habilitant. Innymi słowy, przepraszając za wyrażenie, nie róbmy sobie jaj z poważnych spraw. A habilitacja, to jest poważna sprawa. I traktujmy i postępowanie i siebie samych ze znaczną dozą powagi.

 

Ponawiam prośbę o listy w sprawach habilitacyjnych (i nie tylko). Gwarantuję anonimowość. 

Klątwa habilitacji

Pod poprzednim wpisem zwrócono uwagę na ciągnące się postępowanie habilitacyjne dr. Radosława Rudka. Warto przypomnieć, że jest to habilitacja, w której uwalenie zaangażowały się same diamenty polskiej nauki. I oto mamy dokument niezwykły. Jest to bowiem nie tylko skład komisji habilitacyjnej, ale również historia zmian w tejże komisji.

 

A więc w dokumencie czytamy o 3 rezygnacjach w siedmioosobowej komisji habilitacyjnej! Trzy!! Ale wdajmy się w szczegóły. Zrezygnowali wszyscy recenzenci. Wszyscy!! A to wydaje się przynajmniej dziwne, jeśli nie zaskakujące, a tak naprawdę, absolutnie niesamowite. Oczywiście, biorąc pod uwagę zaangażowanie nauki diamentowej w postępowanie habilitanta, rezygnacje recenzentów nie za bardzo dziwią. Ale jednak budzą przecież niesmak, prawda? Czy naprawdę ręce diamentów nauki polskiej są aż tak długie? Bo choć nie wiemy, jaki powód rezygnacji podali wszyscy recenzenci, trudno mi jednak uznać, że oni wszyscy zrezygnowali ot tak, bez względu na postępowanie, w jakim biorą udział.

 

Jeśli ktoś miał jakiekolwiek wątpliwości co do tego, że habilitacja jest, a przynajmniej może być, instrumentem bezpośredniego, chimerycznego i cynicznego wpływu na życie ludzi, oto mamy przykład takiejże właśnie sytuacji. Ta habilitacja jest jak klątwa, która może zaważyć na życiu wszystkich tych, którzy są w nią zaangażowani. Ostatnia taka sytuacja w nauce miała miejsce chyba w przypadku Henry’ego Cartera i jego zespołu.

 

Mam nadzieję, że członkowie obecnej komisji habilitacyjnej, a szczególnie recenzenci staną na wysokości zadania i dokonają rzetelnej oceny dorobku habilitanta. I że ich decyzja będzie niezależna. Jakoś jednak nie jestem za bardzo optymistyczny.