Od jakiegoś czasu zastanawiam się, czy napisać ten wpis – nie chcę wprowadzić do bloga polityki. Zainspirowany został sprawą tweetów dra habilitowanego Uniwersytetu Jagiellońskiego na temat jednego z opozycjonistów Solidarności (celowo nie używam nazwisk – idzie mi o zjawisko, a nie o osoby). W swych tweetach doktor habilitowny uważa, że siedzenie w więzieniu bez zagrożenia karą śmierci to właściwie zabawa, póżniej robi niewybredne aluzje co do tego, co się działo pod więziennym prysznicem. W moim wpisie nie chcę się zajmować oceną samego opozycjonisty, ani jego działalności – każdy może mieć swoje zdanie. Co prawda, zachowałbym umiar w wypowiadaniu się na temt kary więzienia, bo ja nigdy w więzieniu nie siedziałem, podejrzewam, że jak uczony z UJ, i nie wiem, jakie to wakacje. Prysznica komentować nie będę, to jednak przekracza poziom chamstwa.
To, o czym chcę napisać, to to, że ja zupełnie nie rozumiem poziomu wulgarności wypowiedzi, było nie było, osoby wysoko wykształconej. Przecież to już nie jest jakakolwiek debata polityczna, to już tylko wylewanie pomyj na inne osoby (bez znaczenia, czy zasłużone czy nie). Oczywiście, wypowiedź politologa z Krakowa wpisuje się dobrze w poziom debaty naukowej w Polsce, jednak pytanie, które ja sobie zadałem, to czy od nas, podobno elity intelektualnej, należy wymagać więcej w takiej debacie. Albo inaczej: czy powinniśmy dawać przykład?
Nie chcę tu oczywiście mówić o jakiejś wyższości moralnej naukowców – daleko mi od tego. Jednak na miejscu doktora z Krakowa zastanawiałbym się, co pomyślą o jego wypowiedziach jego studenci. Czy dzięki tweetom p. doktora habilitowanego, studenci na jego zajęciach będą mogli 'argumentować’, że nie podoba mu się polityk i na pewno od po prysznicem 'brał’. czy przykład pójdzie z góry? Skoro jesteśmy osobami półpublicznymi, to czy my nie powinniśmy jednak uczyć naszych studentów, jak i resztę społeczeństwa, że można ostro się spierać, jednak robić to kulturalnie.
Chciałbym zwrócić uwagę na to, że choć dobijamy do 20 tysięcy komentarzy, ja usunąłem nie więcej niż 20. Spory w naszych dyskusjach są czasem bardzo ostre, jednak udaje nam nie obrażać się nawzajem. Może jednak dobrze by było, gdyby politolog z UJ również nauczył się debatować?
Meida doniosły, że sprawą zaintersowały się władze UJ. Z uczonym przeprowadzono rozmowę, sprawa się na tym skończyła. I moim zdaniem chyba (podkreślam jednak moją niepewność) na tym powinna się skończyć. Jednak dobrze się stało, że uniwersytet zareagował publicznie. Nie, nie na to, jakie ten pan ma poglądy, ale na to, jak je wypowiada. Mówiąc szczerze jednak, gdybym był studentem, nie chciałbym, żeby mnie uczyl ten politolog. Nie chciałbym, żeby uczył moje dzieci. Podejrzewam też, że sprawa ta będzie się za nim ciągnąć. Polska nauka nie zapomina tak łatwo.
Nawiasem mówiąc, krakowski politolog już przeprosil na Twitterze, z którego zresztą zniknął:
Przepraszam za mój sobotni wpis wszystkich, których uraziłem. Nie było to rozsądne. Zapewniam, że taka sytuacja więcej się nie powtórzy.
Zawsze mnie to dziwi, muszę przyznać – opluć jest bardzo łatwo, stanąć w obronie swego plucia i ponieść jego konsekwencje jest znacznie trudniej. Pan doktor habilitowany szybko spuścił uszy i jakoś nie miał ochoty unieść się honorem. Wstyd umarł już dawno, okazuje się, że umiera też dobry smak. Szkoda.
PS. Jak zwykle liczę na dyskusję pod wpisem, proszę jednak o ograniczanie się do kwestii tego, jak się powinni wypowiadać naukowcy, a nie tego, czy krakowski politolog miał rację.