Perła w zasłonie

Prof. Śliwerski piętnuje. Piętnuje wszystkie dyscypliny po kolei. Spod zasłony hańby wyłania się jedynie pedagogika. Bowiem:

 

Pedagogika jest jedyną dyscypliną naukową w dziedzinie nauk społecznych, której środowisko jest na bieżąco informowane o wszelkich patologiach, dysfunkcjach oraz stanie postępowań awansowych. My publikujemy raporty na ten temat. Pozostałe środowiska okrywają haniebne zjawiska”zasłoną milczenia”, którą od czasu do czasu zrywają albo sami zainteresowani, a skrzywdzeni, albo przedstawiciele mediów.

 

Aż mi się zakręciła łza w oku. Pedagodzy publikują raporty, jednak profesor pedagogiki nie uchyla rąbka tajemnicy i nie mówi nam, co z tych raportów wynika. Przecież pedagogika polska, poza kilkoma chlubnymi wyjątkami, to nauka wojewódzka, która nie dość, że nie bierze udziału w jakiejkolwiek debacie międzynarodowej, to nawet tych debat nie czyta, bo przecież najpierw, jak to kiedyś pisał Pedagog, trzeba te debaty przetłumaczyć na nasze.

 

Ale prof. Śliwerski ma również rację. Habilitacje z nauk społecznych i humanistycznych, w tym z pedagogiki, niejednokrotnie gościły na łamach tego bloga. I była to nierzadko lektura żałosna. Opisana tu wiele miesięcy temu habilitacja z pedagogiki, jak ją Profesor określił, na światowym poziomie, miała jeden (słownie: jeden) artykuł w czasopiśmie średniomiędzynarodowym. Widzieliśmy tu mizerię i miernotę, na widok której nawet ludzkie pojęcie nie chce już przechodzić.

 

I ja mam tutaj pytanie. To co w tej sprawie, do ciężkiej cholery, robi prof. Śliwerski, w poprzedniej kadencji członek Prezydium Centralnej Komisji? Co zrobiła reszta jego kolegów z CK. Ba, co zrobił prof. Śliwerski, który brał udział w wysokich kilkudziesięciu postępowań habilitacyjnych z pedagogiki i jest Przewodniczącym pedagogicznego Komitetu Naukowego PAN? Tak, profesorowi w tym wieku trudno się po angielsku nauczyć, ale może chociaż młodzieży by zasugerować, np. na corocznych szkołach letnich, które Pan Profesor radośnie co roku opisuje?

 

Jojczeć na temat poziomu doktoratów, habilitacji i profesur jest dość łatwo. Zrobić coś w tej sprawie jest znacznie trudniej. I nie, pisanie nieformalnych recenzji habilitacyjnych na blogu nie jest 'robieniem czegoś’. Jest fochem strzelonym po tym, jak komisja ośmieliła się wbrew Naczelnikowi zagłosować. Pan przestanie gadać, Panie Profesorze, Pan coś zrobi!

 

Nieposłuszność i niewierność

Off-topic. Przesłano mi właśnie maila z zaproszeniem (dla mojego korespondenta) do udziału w konferencji pt. „Sprawności moralne w wychowaniu: odpowiedzialność – wierność – posłuszeństwo”, organizowanej przez Katedrę Pedagogiki i Katechetyki Wydziału Teologicznego Uniwersytetu Szczecińskiego.

 

Pedadogiem i katechetą, na szczęście, nie jestem, jednak swój rozum mam. I ja wolałbym, żeby dzieci uczono odwrotności wierności i posłuszeństwa. Ja chciałbym, żeby dzieci uczyły się przede wszystkim nieposłuszeństwa, krytycznego myślenia, rzucania wyzwań mądrościom mądrych! Niech to krytyczne myślenie będzie podstawą nauczania, a nie wierność komukolwiek i czemukolwiek.

Obcy w raju

Dzisiaj, na świeżo, o nowym wpisie na blogu prof. Galasińskiego. Wpisie, który dla jednych będzie rzeczową oceną sytuacji szerokich nauk społecznych i humanistycznych spoza strefy języka angielskiego, dla innych będzie alibi do nienawiązywania kontaktu z nauką międzynarodową. Dodam, że w jednym z tweetów Galasiński odcina się od tej drugiej interpretacji swego wpisu.

 

Co mówi Profesor? No, mówi, że to, że napiszemy dobry tekst po angielsku, nie wystarcza, żeby tekst zaistniał. Że publikowanie z polskimi danymi, z badaniami robionymi w Polsce (Polska jest tu traktowana metonimicznie jako kraj spoza anglosfery) jest trudniejsze. Mówi wprost – dane po angielsku traktowane są jako domyślne, jako mówiące nam o uniwersaliach natury ludzkiej, dane po polsku mówią nam jedynie coś o Polsce. Oczekuje się, że dane polskie zostaną zanalizowane w kontraście do tych nienacechowanych kontekstem kulturowym – danych angielskich.

 

Inspiracją wpisu był list dwóch uczonych, z Białorusi i Ukrainy, którym zwrócono uwagę, że cytują literaturę po rosyjsku. W jednym z tweetów, prof. Stec dopowiedział, że wysyłał wydawnictwu książki, żeby udowodnic, że cytuję z istniejących źródeł. To tak idiotyczne, że trudno skomentować, jednak zdarzyło się.

 

I teraz mój krótki komentarz. Mam ambiwalentny stosunek do tego postu. Ma on zwrócić uwagę na nierówności w traktowaniu nauki. Nauka anglojęzyczna ma fory na polu międzynarodowym, ta nieanglojęzyczna od czasu do czasu musi walczyć o to, żeby nie uznano jej za wielbłąda. Jestem przekonany, że Profesor nie miał tylko pecha i opisuje przynajmniej część rzeczywistości nauki nieanglojęzycznej.

 

Jednak obawiam się również, że prof. Galasiński zrobił nam niedźwiedzią przysługę. Obawiam się, że jego tekst stanie sie manifestem nieudacznictwa i doskonałym źródłem argumentów, dlaczego mi się nie udało. Przecież nie mogło się udać, ja jestem z Polski, a Polaków nie chcą, dyskryminacja jak w pysk strzelił! Warto więc pamiętać, że zarówno autorowi postu, jak i wielu innym, udaje publikować. Nadludzkim wysiłkiem, ale się jednak udaje.

 

Pocztówka z Szuflandii

Autor bloga Doktrynalia opowiada się za zawężeniem parametryzacji do dyscyplin. Pisze:

 

Sygnał w tej sprawie dał WPiA UJ w ostatniej parametryzacji – zgłosili wiele publikacji z nauk ścisłych (oczywiście, jak to w naukach ścisłych, każda z nich była warta więcej niż porządna monografia prawnicza i więcej niż kilka najlepszych artykułów prawniczych razem wziętych).

 

No to idziemy w dyscypliny? Nie, nie idziemy. Argumentacja za dyscyplinami oparta jest na założeniu, że jednostki naukowe są dyscyplinarnie jednorodne. Tak, na wydziałach prawa pracują głównie prawnicy i publikują z prawa. W instytutach geologii siedzą głównie geolodzy.

 

A ja w poprzednim poście na ten temat, już jakiś czas temu, pisałem o hipotetycznym centrum badań nad snem, które nie może nie być interdyscyplinarne. Na świecie takich centrów jest na pęczki, w Polsce nie, bo w polsce nauka musi przynależeć do dyscypliny. Ja z kolei żałuję, że nie ma centrów, w których filozofowie i fizycy robią wspólne rzeczy, na dodatek prowadzą kierunek studiów, który można studiować na wiekszości fizyk na świecie. Można też z tego publikować. I nikt się nie zastanawia, czy to filozofia czy fizyka, bo i po co?

 

Badania z ekonomii politycznej medycyny należą do najciekawszych w medycynie, jednak w Polsce jest ich mało lub bardzo mało, bo polski lekarz to ma być lekarz, a nie pieprzyć o ekonomii czy dumać o tym, czym jest choroba. Choroby się przecież leczy, a nie duma o nich. W przeciwieństwie do polskiej medycyny, dzisiaj lekarze praktycznie w każdej specjalności na całym cywilizowanym świecie współpracują z socjologami, psychologami, nie mówiąc o etykach czy prawnikach. W Polsce takie rzeczy są praktycznie nieznane, no bo przecież lekarz to lekarz, a prawnik to prawnik.

 

Potrafię wskazać prynajmniej kilka specjalności, które kwitną na świecie, a w Polsce ich praktycznie nie ma, bo one są głównie interdyscyplinarne. Proponowane rozwiązania parametryzacyjne że one się nie pojawią, a może i następne będą znikać. Postawią też dodatkowe bariery nawiązywaniu kontaktów międzynrodowych. Będzie nam przecież jeszcze trudnieć wejść w współpracę z kolegami, dla których interdyscyplinarność to norma i nikt  się nawet nad nią nie zastanawia. Oni po prostu dawno zgubili szufladki dyscyplinarne. my właśnie odkrywamy je na nowo, drukując nowe etykiety.

 

Udyscyplinienie parametryzacji to jeden z najgorszych pomysłów, na jaki wpadło polskie ministerstwo.

 

Opowieści z kina Luna

W zaskakująco ostrym tekście prof. Jacek Bartyzel ubolewa nad tym, że

 

nie trzeba będzie – jak ja musiałem, czego zresztą wcale nie żałuję, bo sprawiało mi to intelektualną przyjemność – pisać grubych książek, aby uzyskać każdy stopień, każdy tytuł i każdy awans zawodowy osobno, a jedynie wykazywać się sprytem w pozyskiwaniu grantów i publikowaniu byle czego w zagranicznych czasopismach, za które jeszcze trzeba płacić z własnej kieszeni.

 

I oto jawi się obraz nauki widziany oczami osoby, dla którego jest ona działalnością już może nie na scenie wojewódzkiej, ale z pewnością nie wychodzącej poza ramy narodowego towarzystwa wzajemnej adoracji.

 

Otóż widzenie uzyskiwania najbardziej prestiżowych grantów jako sprytu jest nieporozumieniem i to kompletnym! Na dodatek jest całkowitym niezrozumieniem, na czym polega uprawianie nauki na najwyższym poziomie. To obraz nauki kogoś, kto nigdy nie musiał się o taki grant starać i kto nigdy nie musiał przeskoczyć przez bariery jakości wniosku grantowego, który do polskich wniosków ma się tak, jak to ktoś powiedział, jak kino Luna do księżyca. Podobny zresztą jest komentarz na temat publikowania 'byle czego’. No to może by prof. Bartyzel coś takiego opublikował? Bo dla mnie to opublikowanie wysokich kilkuset książek i artykułów nazywa się sraczką publikacyjną. A uwzględnianie w publikacjach artykułów w gazetach codziennych jest niepoważne.

 

Oto obraz nauki, którego doświadcza się z zewnątrz, nie biorąc w tej nauce nawet najmniejszego udziału. I może lepiej by się o tej nauce nie wypowiadać w związku z tym.

 

Nawiasem mówiąc, ten wpis jest również kontrapunktem do poprzedniego o 40-procentowym limicie książek i rozdziałów. Ja nadal uważam, że ministerstwu nic do tego, gdzie ja publikuję. Jednak obraz „grubej książki” jako warunku awansu naukowego jest dość zabawny.

Wybór filozofii

Oto fragment propozycji oceny parametrycznej, którą niedawno omawiano na Twitterze:

Nie rozumiem takiego zapisu i uważam go za tyle przeciwużyteczny, co absurdalny. Oto dlaczego.

 

1. Zapis taki jest wyraźnie podyktowany scjentystyczną wizją nauki, w której to wizji dominuje artykuł. Jednak humaniści nadal publikują książki, w tym książki poważne, omawiające poważne badania naukowe. Książki nadal się liczą np. w historii, filozofii czy lingwistyce, ba, z tego, co wiem, od historyków na świecie oczekuje się publikowania książek. Proponowane reguły parametryczne idą wbrew praktykom dyscyplinarnym.

 

2. Z trudnością wielką, ale wyobraźmy sobie, że jest mały prężny instytut historii albo filozofii, w którym wszyscy się sprężyli opublikowali wiele książek i rozdziałów, wszystkie w świetnych wydawnictwach międzynarodowych i w świetnym towarzystwie. Pomysł, że tych publikacji nie będzie można oceniać, jest głupszy od najgłupszych pomysłów ministerialnych.

 

3. Ale jest jeszcze głupszy pomysł w tym wszystkim. To pomysł, że minister będzie mówił badaczom, jak mają publikować wyniki swych badań.

 

4. Wreszcie nowe propozycje parametryzacyjne znacznie doceniają monografie książkowe. Czy to dobrze, czy źle, to sprawa odrębna. Jednak przepisy są idiotyczne. Z jednej strony minister mówi, żeby publikować książki, bo za książki można zarobić dużo punktów. Z drugiej strony jednak mówi, że nie wolno tych punktów za dużo uzbierać. Dlaczego? Bo nie. To może jednak minister by się zdecydował, czego chce. Bo ja rozumiem, że może chcieć premiować tylko te najlepsze książki, ale niech nie wie lepiej, ile tych książek mogę napisać, do ciężkiej cholery.

 

I na koniec. Nie rozumiem chęci ministerstwa do tak daleko idącej kontroli rzeczywistości. Może to odnieść tylko skutek przeciwny do zamierzonego. Bo albo badacze będą publikować pod parametryzację, ale przeciw dyscyplinie, albo będą publikować pod dyscyplinę, ale przeciw parametryzacji. Kto wygra? Chyba tylko ministerstwo.