Od jakiegoś czasu obserwuję, że coraz więcej młodych, średnich a i starszych pracowników nauki publikuje na świecie i to w dobrych i bardzo dobrych czasopismach. Oczywiście w niektórych dyscyplinach tak było „zawsze”, ale w niektórych to coś nowego, wręcz diametralna różnica wobec niedawnej jeszcze przeszłości.
I tu naszła mnie refleksja. Trudno zakładać, że ćwierć, a może i pół dyscypliny nagle zmądrzało i dojrzało do tego, by zacząć w tymże świecie publikować. Dokonało się olśnienie masowe. Raczej należy przyjąć, że zmieniły się priorytety i praktyki publikacyjne. Ktoś stwierdził, że dobrze jest publikować międzynarodowo, no to ludzie zaczęli międzynarodowo publikować. Części się to nie udało, oczywiście, ale okazuje się, że znacznej części tak.
Jeśli mam rację, to z tego wynika kilka rzeczy. Po pierwsze, należy się zastanowić nad tym, dlaczego ci, który nadal publikują w województwie rzeczywiście nie potrafią inaczej czy może nadal nikt od nich niczego innego nie oczekuje. Po drugie, należy inaczej popatrzeć na naukę polską. A zatem wcale nie jako zaścianek zaścianka, ale jako system, który stwarza pewne oczekiwania, a ludzie w tym systemie je spełniają. Po trzecie, wszelkie gadanie o leśnych dziadkach ma dość ograniczony sens. Również dzisiejsi starsi profesorowie są częścią systemu, który od nich wymaga pewnych działań. Ba, niejednokrotnie słyszałem od humanistów, że publikowanie nie po polsku było niemile widziane w czasach słusznie minionych.
Jest w tym miodzie jednak szczypta dziegciu. Szkoda bowiem, że ci wszyscy podążający za systemem nie wykazali się odrobiną inicjatywy i nie stwierdzili, że jednak chcieli być częścią obiegu naukowego. Z pewnością było to nieporównywalnie trudniejsze niż obecnie, ale przecież nie niemożliwe. Trudno też zakładać, że na tych wszystkich publikujących poza wydawnictwem lokalnej uczelni spadały kary dyscyplinarne za to, że ośmielili się po hamerykańsku coś skrobnąć.
I taka to refleksja i jej cztery podrefleksje mnie naszły. Sumując – wcale nie jest tak tragicznie, jak czasem mówimy, ale znów tak pięknie jak inni mówią, też nie jest. I po stwierdzeniu tej oczywistej oczywistości, wracam nad jezioro. Z laptopem.