Wygraliśmy

Po turbulencjach, na który napotkał poprzedni wpis, postanowiłem napisać coś bardziej pozytywnego. I jest to więc wpis o zwycięstwie.  Wygraliśmy bitwę o tytanki! Rada Języka Polskiego wydała oświadczenie, że wręcz brakuje im żeńskich form językowych.

Nie podejmuję się skomentowania najnowszego oświadczenia RJP. Zrobił to jednak wczoraj prof. Galasinski, który na swym blogu trochę wyśmiewa się ze zwrotu o 180 stopni dokonanego przez Radę. Jeszcze parę lat temu, końcówki żeńskie były ósmą plagą egipską zesłaną na język, psuły go w stopniu wysokim. Kilka dni temu zaszła dobra zmiana. Rada stwierdziła, że nie dość, że feminatywy niczego nie psują, to na dodatek szkoda, że nie ma ich więcej.

Przyznam, że chciałbym być na tym posiedzeniu Rady, gdzie ktoś musiał wcześniej rozdać młotki, którymi szanowne grono się stuknęło i zobaczyło może nie tyle jasność, ale przynajmniej feminatywy. Może również zobaczyło swą przyszłość w charakterze językowej dinozaurii. Wiem, że są członkowie Rady, którzy zaglądają tutaj (nie powiem, kto i nie powiem, skąd wiem), mam więc bardzo cichą nadzieję, że usłyszymy jakąś ploteczkę czy dwie z tegoż posiedzenia.  Tak czy owak, profesory, ministry, dziekany i inne panie zostają. Wygraliśmy!

Mam też komentarz. Wielokrotnie pisałem o tym, że nauka nie powinna się mieszać do polityki. Powinna jednak być platformą rozwoju społeczeństwa. Nie mam  wątpliwości, że nauka powinna promować społeczną równość, jakakolwiek byłaby to równość.

I tu się miał post zakończyć. Dodam jeszcze, że bardzo się cieszę, że Śląski Uniwersytet Medyczny zaprzestał współpracy (tu linka)  z wykładowcą, który głosi opinie homofobiczne podając je, jak można wnioskować ze slajdu w artykule, jako naukowe (tu linka do kolejnych slajdów – polecam szczególnie bibliografię). Nauka wcale nie mówi o tym do 'pasują do siebie’ tylko mężczyzna i kobieta. To zwykłe nadużycie. Podobnie jak nadużyciem jest twierdzenie o stabilności związków (tu linka do artykułu, który znalazłem w ciągu 5 sekund, tu drugi, tym razem blog, pokazujący bardziej skomplikowany obraz). To właśnie za takie przekłamania należało rozwiązać umowę z wykładowcą. I dobrze, że rozwiązano.

Zdarzyła się gratka, złamać życie studentce

Po mediach i po blogu przechadza się historia studentki medycyny, która nagrała bardzo wulgarne video na temat Ukrainki, która miała zająć jej miejsce w pociągu. Oglądałem  część tego nagania, nie zdzierżyłem. To taki bluzg, rzyg werbalny kogoś, kto zawodowo ma być empatyczny, pomocny itd. Jej uczelnia z Warmii, Mazur i okolic się odniosła, studentkę zawieszono. Jakby tego było mało, to teraz nawet studenci chcą, że ja ze studiów wyrzucić (tu linka) . A mnie, mówiąc szczerze szlag chce trafić. I modlę się do św. Hipokryzji, żeby mnie nie trafiło.

A szlag mnie trafia dlatego, że co rusz rozmawiamy o przeróżnej maści adiunktów, docentów i profesorów, którzy pieprzą jak potłuczeni, wypowiadają słowa, które w większości cywilizowanych krajów skończyłyby się wypieprzeniem z pracy. I co? I nic. Wolność słowa.

Przed chwilą jedna profesorka rzuca oskarżenia (politycy się za nią wstawiają), zdurniały pedagog-homofob dostaje nagrody od jakichś patriotów. Inny palant chce strzelać do demonstrantów, kolejny kretyn z uczelni badawczej  wypowiada słowa, których nie powstydziłby się esesman z Auschwitz. I co? No, nic. Wolność słowa, panie. 

A tu nagle przychodzi studentka medycyny, osoba młoda  i my z nią od razu lecimy do prokuratury? ! nawet u studentów wzmożenie moralne występuje i już się chcą pozbyć koleżanki z roku. Bo przecież od ich tolerancji słońce odbija się z jasnością taką, jak od zielonej muchy na świeżej kupie.

Ogarnijmy się, do cholery! Tak, ta studentka medycyny zrobiła cos idiotycznego. Ale  w domu, albo na uczelni, albo jeszcze gdzie indziej słyszy o tych złych Ukraińcach. Ale powiedzmy sobie szczerze, ona ma gdzie to wszystko usłyszeć. Ba, na tym blogu mamy kolegę uczonego, który parę dni temu pieprzy o wszystkich muzułmanach, bo kilka osób zwróciło się z prośbą. I ta jedna prośba daje dowód na to, że muzułmanie ogólnie są roszczeniowi. Tak, panna z Olsztyna użyła słów powszechnie uznawanych za obraźliwe, ale czy naprawdę jej wypowiedź tak bardzo różni się od wypowiedzi, którym co rusz różne osoby dają tu odpór w dyskusjach?

To, co (i jak) ona powiedziała, można przeczytać na połowie polskiego internetu, a teksty te pisane są pod imieniem i nazwiskiem ich autorów. Ludzie się podpisują nie dlatego, bo są tak odważni, ale dlatego, bo uważają, że ich poglądy są dopuszczalne. Mieszczą się w granicach cywilizacji. I tej durnej studentce  po prostu wydawało się, że ona też może. Tylko ona chciała 'na grubo’, jeszcze lepiej niż wszyscy inni.  No to rzuciła paroma kurwami, a na dodatek powiedziała, że ją stać. Jest wielka. Ale na nieszczęście dla niej okazało się, że ona nie profesor, ani nawet marny adiunkt, ona to zwykły ciućmok, który co najwyżej może se nagwizdać.

A my wszyscy, z uniwersytetem znad jezior i lasów znaleźliśmy sobie doskonałą ofiarę. Bo my wszyscy jesteśmy przecież oburzeni. A sam UWM teraz pokaże, jaki to jest tolerancyjny, dialogowy i ogólnie pławiący się w promieniach różanopalcej Jutrzenki. A rektor będzie dzisiaj spał spokojnie, zadowolony, że aż tyle pieczeni upiekł. A wszystko bezpiecznie i niekontrowersyjnie. Alleluja.

O święta Hipokryzjo, jak mnie wkur.iają te podwójne standardy. Jedne dla tych, którzy mogą każdą obrzydliwą bzdurę powiedzieć i drugie dla niewychowanej panny, która popełniła błąd. I za ten błąd życie jej złamiemy, klaszcząc ąż nam dłonie odpadną.  Bo ona taka rasistowska, nietolerancyjna. Żałosne.

I nie, nie proponuję jej pogrozić paluszkiem. Zacząłbym od obowiązkowych kursów tolerancji. Potem kazałbym jej pracować w ośrodku dla azylantów. Kazałbym jej chodzić na uniwersytecie z flagą ukraińską przez miesiąc. Niech zazna takich ludzi, jako ona sama. Może dojdzie do jej durnego łba, jak bardzo mają przewalone ludzie, których tak nienawidzi. A jak nie dojdzie? No to nie dojdzie. Na tym blogu  pojawiają się czasem takie teksty, że osobom, które je piszą, ręki bym nie podał. I co? I nic. Żyjemy.

Uwaga. Po komentarzu jednego z użytkowników, stonowałem wpis. Bo okazuje się, że choć jest to naprawdopodobniej jedyny tekst w cywilizowanym internecie, który studentki broni.

 

Walka o tytanki

Pomyślałem sobie, że włączę się w medialną debatę na temat końcówek i innych feminatywów, które zresztą pojawiły się i w komentarzach tutaj. Włączam się z powodu dwóch postów na blogach. Pierwszy to  post na blogu prof. Napiórkowskiego, semiotyka śledzącego mity współczesne. Napiórkowski nie tylko się wypowiada na temat feminatywów, on mówi, że to problem dużo  praktyczniejszy niż abstrakcyjne rozważania na temat języka. I wcale nie jest takie oczywiste, że mamy znacznie ważniejsze problemy.

Przykład semiotyka dotyczy zakładanej perspektywy męskiej w badaniach nad bezpieczeństwem samochodów. Samochody, relacjonuje Napiórkowski, są bezpieczne. Ale dla mężczyzn, bo manekiny oparte są na wzorcu ciała męskiego. Z tego argumentu, który zresztą mnie przekonuje,  Napiórkowski wywodzi, że warto stosować żeńskie końcówki, nawet jeśli nas dzisiaj rażą. Warto walczyć o nowy język, bo to czasem sprawa życia i śmierci.

Jednak odpowiada na ten argument prof. Galasiński. Tak, mówi lingwista, oczywiście, że można mówić o domyślnej męskiej perspektywie, tyle że te końcówki niewiele zmienią. Ba, same kobiety ich nie chcą. O ile rozumiem argumentację, to można by ją zastosować do znanego 'dowcipu’ o sytuacji kobiet. Po tym, gdy kobieta mówi coś ważnego, dziekan mówi: dziękuję, czy mógłby teraz jakiś mężczyzna powiedzieć to, co powiedziała pani profesor? Galasiński mówi, że zmiana 'profesor’ na 'profesorka’ jest nieistotna. Ważniejsze jest to, żeby nie było przyzwolenia na takie sytuacje.

Nie znam się, nie będę stawał po żadnej stronie. Cytuję oba blogi z kilku powodów. Po pierwsze, pomyślałem sobie, że warto się odnieść do problemu  chyba dużo ważniejszego społecznie niżby się wydawało. Po drugie, podoba mi się polemika jednego profesora z drugim, bez zacietrzewienia, kulturalnie, bez chrzanienia o kompromitacji (tu puszczam oko w kierunku oczywistym). Chętnie zresztą zobaczyłbym odpowiedź Napiórkowskiego. Po trzecie, ja sam uważam, że może czas nazwać nasze koleżanki np. tytankami nauki. Co prawda 'tytanka’  kojarzy mi się z Tańczącym z wilkami, w którym bizon był nazwany w lokalnym języku 'tatanka’,  ale mi to zupełnie nie przeszkadza. Po czwarte wreszcie, wkurza mnie ciągłe dezawuowanie ludzi, którzy zajmują się dżenderem.

No to się włączyłem. Uprasza się o niewrzeszczenie w komentarzach.