O metaforycznym dupsku

Forum akademickie opublikowało sprostowanie zainteresowanego 'rektorską habilitacją’. Ze sprostowania wynika, że artykuł prof. Wrońskiego zawiera kłamstwa. Tak się jednak niefortunnie składa, że autor tychże 'kłamstw ’  odpowiedział na zarzuty. Oto, przy okazji, inkryminowany artykuł.

Przyznam szczerze, że odpowiedź p. Wrońskiego mnie przekonuje. Sądzę również, że w jego najlepszym interesie jest pisać jeśli nie 'prawdę’, to z pewnością to, co potrafi wykazać. A jeśli tak, to zacząłem się zastanawiać nad czymś innym. Otóż po co pisać sprostowanie? Moim zdaniem to zupełnie bez sensu (ale o tym niżej). Nie rozstrzygając sprawy podejrzanej habilitacji, postanowiłem więc wesprzeć wszelkich oskarżonych oszustów akademickich i wyjaśnić, dlaczego nie warto pisać sprostowań.

  1. Po pierwsze nie warto, bo szanujący się dziennikarz akademicki, jakim z całą pewnością jest prof. Wroński, z całą pewnością zebrał znaczną dokumentację wspierającą stwierdzenia w artykule.
  2. Jeśli więc okaże się, ze Wroński ma rację, to sprostowanie (które on z łatwością obala) będzie dodatkowym argumentem, że oszust jest jeszcze bardziej oszustem.
  3. Sprostowanie i na nie odpowiedź zwracają jeszcze bardziej uwagę na problem. Teraz oprócz czytelników FA, o sprawie przeczytają czytelnicy tego bloga, a jest ich dość sporo. Zwracanie uwagi na swój problem zaiste nie ma większego sensu.
  4. Szanse na to, że nieuczciwemu habilitantowi czy doktorantowi uda się po prostu wyłgać sprostowaniem są małe. To znaczy bez wątpienia łaska komisji dyscyplinarnych na pstrym koniu jeździ, jednak na tym blogu przypominać będziemy o sprawie jeszcze przez długi czas. Między innymi dlatego, że mnie wkurzyło sprostowanie.

I teraz tak. Ja zakładam, że może tak być, że habilitowany rektor jest habilitantem Bogu ducha winnym. Zarzuty wobec niego wyssane są z brudnego i zakażonego palca redaktora Wrońskiego (i jemu podobnych!). Padł ofiarą podstępu,  spisku, niewiedzy, czy zwykłego błędu. Jeśli tak, to nadal nie ma sensu pisać sprostowania. Wroński odpowiada na nie z łatwością, ja osobiście wierzę jemu a nie habilitantowi, więc sprostowanie jest nieużyteczne.

Lepiej było poczekać na wymierzoną sprawiedliwość komisji ministerialnej i po tym, jak komisja zwróci nam zabrany honor, w chwale tegoż honoru, w aureoli uczciwości, w nimbie czystości intelektualnej, napisać nie sprostowanie, ale oświadczenie, że oszczercy są oszczercami i że zasądzimy ich nie tylko o utratę honoru, ale i o znaczne odszkodowanie. Mamy też  nadzieję, że w samych skarpetkach, zarówno metaforycznych, jak i po przegranej finansowej, z gołym dupskiem i podkulonym ogonem (metaforycznym) paradować będą musieli.

 

Cosa Nostra

Oto najnowszy artykuł prof. Marka Wrońskiego. Dotyczy on plagiatu na UMK, na wydziale historii, który, jak wieść gminna niesie, jest jednym z najlepszych, jeśli nie najlepszym wydziałem historii w Polsce.

To, co opisuje Wroński, nie kwalifikuje się już do kategorii skandalu. To jest masakra, która spowodowała, że ludzkie pojęcie przeszło i poszło w cholerę. Być może trafiło już nawet do Elvisa.  Bo to, że nawet na najlepszym uniwersytecie zdarzają się plagiaty, nie dziwi mnie. To jednak, że te plagiaty się legitymizuje, to już jednak szokuje. Ale to, że akceptowane jest to, że  promotor usiłuje wymusić wycofanie zarzutów o plagiacie, to już są jaja pańskie. Co my jesteśmy, do ciężkiej cholery, jakaś mafia? Na inżynierii będziemy studentów uczyć tworzenia betonowych butów? Na wydziale psychologii stworzymy kurs pt. Wymuszenia 101?

Jeśli takie rzeczy dzieją się na jednym z elitarnych uniwersytetów badawczych, to naprawdę biada nam. Po przeczytaniu artykułu Wrońskiego, rektor powinien się podać do dymisji, razem z dziekanem, który powinien spalić się ze wstydu. Nazwiska ludzi biorących udział w tej akademickiej degrengoladzie na zawsze powinny się zapisać w księdze infamii nauki polskiej. Niestety, wstyd umarł, już zapomnieliśmy, gdzie został pochowany.

Mam też propozycję. Może zostawmy już w spokoju panią Kopernik. Mnie to nawet go żal, po aferze z pedagogiem, teraz to. I po co go w to mieszać. Wnioskuję więc o zmianę uczelni. Proponuję, jak się wydaje, znacznie stosowniejszą nazwę,  Uniwersytet im. Ala Capone. Wydział Historii mógłby przybrać imię  Cosa Nostra.

Masakra, drodzy Państwo, po prostu masakra.

 

Co się filozofom śniło

Jednym z częściej pojawiających się wątków w listach do mnie, jest wątek o tym, co powinno być podstawą postępowania awansowego. Innymi słowy, czy komisja ma prawo (a może czy powinna)  wychodzić poza wniosek awansowy. Pisałem już o tym kilkukrotnie na tym blogu, być może warto powtórzyć moje zdanie.

Przede wszystkim należy powiedzieć, że wychodzenie poza wniosek nie jest zjawiskiem jednorodnym i trudno udzielić jednoznaczną odpowiedź na każde taką próbę.

  1. Po pierwsze więc, możemy mieć do czynienia z wyjściem poza wniosek w postaci potwierdzenia informacji zawartych w tymże tym wniosku. Przypomina mi się wniosek habilitacyjny, który został uwalony przez dociekliwość prof. Śliwerskiego. Okazało się bowiem, że habilitant stworzył fikcyjną listę publikacji. Żaden z wymienionych przez niego artykułów nie istniał, co Śliwerski odkrył (chwała mu za to), a habilitant na wieki pozostanie habilitacyjnym oszustem. Moim zdaniem, działania potwierdzające informacje zawarte w dokumentacji są w pełni uzasadnione.
  2. Drugą formą wyjścia poza dokumentację, to uzupełnienie informacji. Habilitant powinien podać wydawnictwo, w której wydał książkę, liczbę stron, może też wartość indeksu h. Wydaje się, że można argumentować, iż tego typu działania mają na celu zwiększenie przejrzystości postępowania. Co więcej, nie podając np. wydawnictwa, w których się wydaje, można chcieć te wydawnictwa ukryć
  3. Trzecią formą, o której pisano do mnie, do 'kontekstualizacja’ informacji zawartych w autoreferacie. W przeciwieństwie do poprzednich sytuacji, tutaj recenzent chce uzyskać nowe informacje. Trendy publikacyjne, trendy cytowań, dorobek współautorów, można sobie wyobrazić całą masę informacji uchodzących za 'kontekstualizację’ tego, co piszę kandydat do stopnia czy tytułu. Moim zdaniem, takie poszukiwanie nowych informacji jest już na granicy akceptowalności. Można oczywiście wyobrazić sobie, że informacja na temat centrum badawczego, w którym przebywał habilitant, jest szczerym poszukiwaniem informacji przez kogoś, kto o centrum nie słyszał. Jednak moim zdaniem, poruszamy się tu już po gruncie grząskim, pełnym etycznych pułapek. Nie polecam, choć potrafię sobie wyobrazić sytuacje, które byłbym w stanie zaakceptować.
  4. Ostatnim sposobem wychodzenia poza dokumentację jest coś, co można by było nazwać wywiadem środowiskowym. Co o habilitancie 'myśli się’, ba, co myśli habilitanta szef? Czy habilitant, o czym tak chętnie pisze najwybitniejszy pedagog, miał okazję się 'skompromitować’? Warto przypomnieć sobie sprawę Diamentu polskiej inżynierii, który wypowiadał się nawet o orientacji seksualnej habilitanta. Wszystkie takie zabiegi są oczywiście godne potępienia. Jak często występują, tego nie będziemy wiedzieć. Podejrzewam jednak, że częściej niż się to filozofom śniło.

Oto moje zdanie na temat podstawy postępowań awansowych. Mam nadzieję, że uda się Państwu do tego postu odnieść, może przeczytamy o jakichś pozytywnych/negatywnych przykładach.

8 lat minęło

Właśnie minęło 8 lat istnienia tego bloga. To samo w sobie jest łałowe. Rozpoczyna się rok dziewiąty i to z blogiem, który przyspieszył szaleńczo. W ciągu ostatniego półtora tygodnia z odrobiną pojawiło się ponad 1800 komentarzy. W ostatnim miesiącu o 12 procent wzrosły też odsłony (było ich 50 tysięcy). O kilka punktów procentowych wzrosła też liczba nowych użytkowników (było ich prawie 10 proc.).

Niestety, w ostatnich dniach  nie nadążam za tym tempem, ale żeby ułatwić pisanie, wprowadzam nowy post.

Wszystkim Państwu piszącym, czytającym oraz od czasu do czasu zaglądającym, serdecznie dziękuję.  Proszę o więcej. Jak zwykle proszę o listy, choć wiem, że dwa czekają jeszcze na reakcję na blogu.

Z pandemicznymi pozdrowieniami,

Habilitant2012.

Bez krempacji

Dawno nie dostałem listu pełnego trzęsącej się agresji (tak przynajmniej ja go odczytuję). Listu nie zacytuję z chyba oczywistych względów. Zacytuję jednak prawie całą odpowiedź na niego. Z pewną dumą przyznam, że cytowana wersja tego listu jest bardzo różna od tej, którą napisałem na początku….

Dziękuję za podzielenie się ze mną swoimi opiniami. Przyjmuję do wiadomości, że mój  ostatni post (a może i nie tylko on)  miał poziom rynsztokowy. Myślę, że nie zmienię Pańskiego zdania. Wszak słowo 'pieprzenie’ stoi jak latarnia morska. Muszę jednak powiedzieć, że bardzo wątpię, by ktoś 'w rynsztoku’ go używał. Ba, powiedziałbym, że jeśli idzie o uzus, to sądzę, że jest to słowo ze sfer, w których również szanowny Pan się porusza. Tym samym dochodzimy do ciekawego problemu, gdzie jest rynsztok i kto w nim jest. Ale zostawmy filozofie….

Co do rodziny tradycyjnej, gdyby zadał sobie Pan odrobinę trudu i sam zaglądnął do owych podręczników, dowiedziałby się Pan, że to, co dzisiaj uznawane jest za tradycyjną rodzinę, niczym takim nie jest. Wyrażenie to to (w najlepszym razie) zabieg erystyczny. Pozwoli więc Pan, że poproszę o niepouczanie mnie z poziomu osoby, która sama tychże pouczeń nie stosuje.

Nie wiem, czego 'wymaga się’  od osoby takiej jak ja. Nie jestem jednak w stanie zejść blogiem na poziom, który by przebił dyskryminację całych grup społecznych na wykładzie. Dodam prawie mimochodem, że w rzeczywistości ja się wcale nie wypowiadam na 'każdy temat’. Ja się nieustannie wypowiadam na jeden temat. Proszę mi więc nie zarzucać braku pokory, a jeśli już ma Pan ochotę to zrobić, proszę to robić uczciwie. I nie obrażać mojej inteligencji tanim przekłamaniem.

Pozwolę sobie jeszcze zauważyć, że bardzo mi się nie podoba wyższość, z jaką Pan pisze. Niech Pan sobie daruje odniesienia do plebejuszy i ich języka. Ja wolę ów „plebejski język” niż zawoalowaną agresję samowyznaczającego się moralisty broniącą tego, czego obronić się w cywilizacji nie da. Ale to moje preferencje i jestem pewien, że Pan ich nie podziela, pluszcząc się radośnie na w swych olimpijskich ąściach i innych arcydziełach językowych z firmamentu niebieskiego zaczerpniętych.

Ponawiam podziękowania za list i za zaglądanie na bloga. Przypominam Panu przy okazji, że (na szczęście) mój ostatni post może być również ostatnim, jaki Pan w życiu przeczyta. Proszę się nie kalać moimi wulgaryzmami, plebejstwem, moralną degrengoladą i mariańską wręcz niższością wobec Pana.

Jeśli ktoś chciałby mi pozarzucać plebejskość i rynsztokowość, to bardzo proszę. Bez krępacji.