Profesor (samo-)wyklęty

Prof. Migalski się obraził. Nie che juz niczego komentować, bo nikt go nie słucha. Udaje się na wewnętrzną emigrację. Powiedziałbym, szczęśliwej drogi, już czas!

Czytam to, co napisał Migalski i dużej mierze zgadzam się z nim. Brakuje mi jednak kilku rzeczy. Po pierwsze, nasz politolog zapomina dodać, że on dopiero od niedawna jest politologiem. Jeszcze parę lat temu dzielnie służył w partii, której teraz nie lubi. Kto wie, gdyby nieco inaczej potoczyły się jego losy polityczne, czy czasem dzisiaj chętnie nie brałby udziału w wojnie gangów.

Prof. Migalski zapomina też dodać, że jako członek z doktoratem dzielnie legitymizował właśnie tę partię, która teraz czerpie z koryta, czy jak on tam mówi.

Na szczęście jednak nie wszystko stracone. Jak ktoś go poprosi, prof. Migalski jednak zrezygnuje z emigracji wewnętrznej. I skomentuje. Trochę od niechcenia, a trochę bo jednak on aż taki nie jest. Ludzkie panisko ze złotym sercem. Jak już go ładnie poproszą, on zrobi łaskę (jest kreseczka przecinające el, żeby nie było mi tu żadnych wątpliwości).

Mój komentarz. Przykład Marka Migalskiego to przykład, dlaczego naukowiec powinien stronić od polityki. Migalski nie jest żadnym politologiem i długo nie będzie. Nie jest żadnym profesorem i nie będzie jeszcze dłużej. Jest zgorzkniałym politykiem, któremu się nie udało (z dużą wesołością przeczytałem te połajanki o politycznych nieudacznikach) i który stara się znaleźć niszę komentatorka dla siebie.

Niestety, to też się za bardzo nie udało. Bo Migalski właśnie odkrył, że nikt go nie słucha. I zamiast się zatrzymać i zastanowić dlaczego (mógłby też zapytać), wchodzi na piedestał uczonego wyklętego, wykluczonego wręcz. No chyba że ktoś go ładnie poprosi. No, Maaaarek, nie bądź taki, skomentuj. Łakniemy twych słów.

Staram się znaleźć choć cień współczucia, jakiejś sympatii. I niestety nie udaje mi się to.

Nasza wielka smuta

Chciałem coś napisać. Ale nie wiem co i jak. Ale komentarze się piętrzą, więc trzeba coś napisać. Zrobię więc krótki przegląd blogów, na które zaglądam (nie wszystkich).

Prof. Śliwerski od 4 postów znęca się nad książką habilitacyjną z pedagogiki. Oj autorka musiała zaleźć mu za skórę – chyba nigdy Naczelny Pedagog Kraju nie poświęcił aż czterech postów na zmasakrowanie książki. Zawsze sobie myślę, że autor bloga osiągnął poziom twardego dna w morzu żenady, a tu zawsze się okazuje, że nie. Że nadal muł i toniemy dalej.

Prof. Kulczycki od kiedy stał się jeszcze ważniejszy pisze bardzo mało. Blog osiągnął swój cel.

Prof. Stec zrobił krótki przegląd prezydencki. Przegląd ciekawy, choć jak sądzę, najprawdopodobniej nikt nie skorzystał z niego w akcie głosowania. Nawet sam Stec z niego nie skorzystał, ośmielę się twierdzić. Bo ani tam o mafii, ani o ośmiorniczkach, ani LGBT…I po co takie racjonalne przeglądy pisać? Polecam jednak.

Prof. Pluskiewicz, który dzielnie wspierał dzisiejszego zwycięzcę pięć lat temu, jakoś przycichł. Od czasu do czasu ktoś go pokąsa za to, ale on dzielnie się trzyma. Dziś go głównie interesuje jego uczelnia. Dobra zmiana?

Prof. Galasiński też jakoś trochę rzadziej pisze. Ostatnio napisał o języku i myśleniu. Jednym z powodów, dla których lubię czytać ten blog, są częste opowieści Profesora. Tym razem opowiada nam o swojej przeczuwającej jego cierpienie mamie i stawiającej karty ciotce.   Polecam również.

Prof. Cameron, której doskonały wręcz blog był tu  kilkukrotnie cytowany, napisała o tym, że kobiety giną w 'isolated events’. Polecam wszystkim, którzy nadal uważają feministki za dopust boży!

Coraz częściej zaglądam na blog prof. Napiórkowskiego o Mitologiach współczesnych. Ostatni post jest o gwizdaniu na antyszczepionkowców. Zawsze mi czegoś tam brakuje, ale i tak jest fajny.

A teraz oddam się dalszemu smuceniu. Bo czas wielkiej smuty nastał. I proszę mi nie zarzucać politykowania, bo nie.

 

 

 

Miś uszatek

Właśnie dostałem maila, w którym poinformowano mnie, ze awans p. Góreckiego został wstrzymany. Okazało się, że rektor Pałys nabrał podejrzeń, że dr hab. Górecki uchybił  godności nauczyciela obrażając swoich kolegów z pracy. Rektor podejrzewa tak bardzo, że postanowił konto Góreckiego na FB zgłosić komisji dyscyplinarnej, która przeprowadzi postępowanie wyjaśniające. Jak podejrzewał, tak zrobił, a jednocześnie zawiesił postępowanie awansowe.

Problemy widzę dwa. Po pierwsze, Górecki jest wkurzający i nieznośny. He had it coming, jak mówią górale z Chicago i aż dziw, że tak długo to trwało.

Muszę jednak powiedzieć, że fakt, iż to tak długo trwało, wskazuje, że jest w tym drugie dno. Otóż moim zdaniem wcale nie chodzi o żadne uchybianie, wcale nie chodzi o żadną godność, ale chodzi o to, że rektor wystąpił jako okop Świętej Trójcy, trzeci rząd legionistów rzymskich, a może i Sarah Connor ratująca świat. I rzutem na taśmę jednak zastopował awans.

Nie będzie Górecki Biuru Politycznemu pluł w twarz i dzieci nam tumanił swoimi publikacjami. Górecki to Skynet polskiej politologii i trza go zatrzymać.

I tu pojawia się drugi problem. Otóż zadałem sobie trud ponownego zaglądnięcia do statutu UW. I okazuje się, że w tymże statucie w kryteriach profesorskich nie ma nic o tym, że profesorant ma się dobrze zachowywać, nikogo nie obrażać i ogólnie być fajnym misiem uszatkiem polskiej nauki.

I o ile rozumiem, że Góreckiemu można udzielić nagany, można mu nawtykać instytucjonalnie, można go nawet z pracy wyrzucić, to profesura mu się należy jak psu buda. I jeśli ma np. dostać naganę, to powinien dostać ją już jako profesor uczelni, bo on spełnił kryteria, a Senat, ostatni z warunków, to zaaprobował.

Niestety, po raz kolejny Uniwersytet Warszawski jawi się jak, nie przymierzając, rektorski folwark, po którym władza na metaforycznej kasztance sobie ujeżdża, wspomagana oklaskami Biura Politycznego. Rektor zachowuje się jak cysorz (i ma pewnie klawe życie), który albo da, albo nie da. Żadna procedura go nie obowiązuje.

Niedawno usłyszałem od kogoś, że miał okazję swojemu dziekanowi przypomnieć, że jest dziekanem na wydziale, a nie księciem panem na swych włościach. Może warto o tym przypomnieć również odchodzącemu rektorowi UW. Może mu się coś pokićkało.

 

Cały świat o dorobku

Już wszyscy wiemy,  że dr hab. Andrzej Zybertowicz nie dostanie profesury (linka do artykułu).  Nie znam Zybertowicza, nie chcę się wypowiadać na temat jego dorobku, ale szlag mnie jasny trafia, że gazeta.pl w ogóle o tym pisze. Choć Zybertowicz jest osobą publiczną, to mam duże wątpliwości, czy jego dorobek powinien być omawiany w ogólnopolskich mediach oraz komentowany przez wszystkich. Nagle pielęgniarka, motorniczy, księgowa oraz dyrektor i ksiądz znają się na socjologii i omawiają. Po cło to? Nie wiem.

Niestety, te publiczne rozważania doprowadzają do kolejnego idiotyzmu. Oto prof. Gliński tweetuje, że zrzeka się tytułu profesorskiego, bo Zybertowicz zasługuje bardziej. To oczywiście kompletnie pusty gest, jednak ma znaczenie.

Ma znaczenie, bo to  kolejna odsłona psucia nauki. Najpierw prezydent odmawia nadania profesury psychologowi (oczywiście w trosce o naukę), a teraz minister kultury  tak się przejął polską nauką, że trzaska tytułem profesorskim, bo jego kolega nie dostał. To może już lepiej przestańmy udawać, że mamy jakieś recenzje czy postępowania. Do spółek i innych synekur z nadania politycznego dodajmy profesury. Nie tak dawno klucz polityczny miał znaczenie, upolitycznijmy naukę jeszcze dalej. Wypowiedź Glińskiego to właśnie polityczne wsparcie dla ideowo słusznej profesury. Nienadana profesura Bilewicza to nienadanie profesury ideowo niesłusznej.

Ale chciałbym dodać, że my się sami wystawiamy na to wszystko. Zbyt wielu naukowców angażuje się politycznie po  jednej czy drugiej stronie, androny polityczne sadzi, podpierając się swymi stopniami czy tytułami. Róbmy tak dalej, będziemy się musieli do jedynie słusznej partii zapisać.  I to sekretarz POP będzie decydował o profesurach i doktoratach.

Na koniec jeszcze małe sprostowanie. Zwrócono mi uwagę na następujący tekst autorstwa dr Mularskiej-Kucharek. Czytam w nim, co następuje:

aż po hejt w Internecie na poczytnym blogu dotyczącym habilitacji, prowadzonym przez….naukowca z kręgu osób bliskich niektórym członkom komisji (sic!).

Podejrzewam, że ów „poczytny blog dotyczący habilitacji” to mój blog. Nie znam innego, a blog jest poczytny. Nie do końca wiem, co to znaczy być  „z kręgu osób bliskich niektórym członkom komisji”, jednak insynuacja, że napisałem o postępowaniu dlatego, bo ktoś mnie do tego namówił czy dlatego,  by działać w czyimś interesie, jest nieprawdziwa. Nie znam osób z komisji, o większości, tak jak o habilitantce, nie słyszałem przed napisaniem postu na temat jej postępowania. Żadnej z tych osób nie znam osobiście, nigdy z żadną nie rozmawiałem, a nawet z tego, co mi wiadomo, nawet nie przebywałem w tym samym miejscu, co te osoby.

Chciałbym też powiedzieć, że przez te 8 lat pisania bloga wielokrotnie odmówiłem napisania o czymś, co napisali moi korespondenci. Powody są dwa. Po pierwsze, coś nie wydaje mi się wystarczająco interesujące, po drugie, podejrzewam, że chodzi o co innego niż troska o dobro i rzetelność polskiej nauki. Decyzja by o czymś napisać jest zawsze moja i odzwierciedla tylko i wyłącznie moje zainteresowania.

PS. Już jest list otwarty wspierający profesora wyklętego. Ma wrażenie, że wylecieliśmy w kosmos i kierujemy się do galaktyki far far away. Tam prof. Jar Jar Binks przeprowadzi postępowanie razem z dziekanem Yodą.

I sami sobie to robimy.