Nowe średniowiecze

To mój ostatni wpis w tym roku. Nie będę podsumowywał tego roku, on się wymyka wszelkim podsumowaniom i podoba mi się okładka Time’a. To był najgorszy rok. Ever.

Time magazine declares 2020 worst year - Time magazine declares 2020 worst  year ever - 112.international

Warto jednak przypomnieć, że w tymże roku nastał nam minister, który stał się przedmiotem apelu o ostracyzm. To inicjatywa bez precedensu i choć nie przyniesie spektakularnego skutku, to małe lokalne skuteczki – być może.

Pojawił się też nowy list otwarty przeciwko szczepionce, ja z kolei usłyszałem od kliku lekarzy, że nie będą się szczepić. Dlaczego? Bo się boją się zaczipowania, zmiany w DNA, a poza tych internetach to widzieli osobę, która 'padła’ po szczepionce.

Argumenty, że ich smartfon jest znacznie lepszy od zaczipowania, że chyba nie do końca rozumieją, jak działa szczepionka i czy naprawdę jedna osoba na juciub wobec już kilkuset tysięcy zaszczepionych, jest tym kluczowym argumentem przeciw, spływają jak po teflonie. I nie mówię tu o lekarzach młodych, mówię o lekarzach ze specjalizacją, pracujących na blokach operacyjnych i OIOMach.

Na swym blogu prof. Pluskiewicz pyta, dlaczego ludzie są przeciwni szczepionkom i słyszy od, podobno, profesora medycyny, że on się nie zaszczepi, bo stworzenie szczepionki trwa 5 lat i ani dnia krócej. I wszyscy teraz czekamy na to, który polityk zaszczepi się przed kamerami, bo przecież oni to naprawdę wiedzą, co się dzieje i czy są te czipy czy nie.

Tak się zacząłem zastanawiać, czy jeśli lekarz nie wierzy w medycynę/naukę, to powinien być lekarzem. Mam też nieodparte wrażenie, że idziemy pełnym krokiem do nowego średniowiecza, z magią maseczek noszonych pod brodą i lekarzami, którzy będą nas czarowali, a nie leczyli. Byle w zgodzie z klauzulą czarodziejskiego sumienia, rzecz jasna.

Życzę więc wszystkim czytającym i komentującym (a jest Państwa bardzo dużo!) nie tego, żeby rok 2021 przyniósł radość, pomyślność i pokój na Ziemi. Tego ostatniego i tak nie będzie, a radość i pomyślność na pstrym koniu Enceenie jeżdżą.

Życzę  Państwu nowego roku, w którym się zaszczepimy i będziemy mogli odetchnąć. Obyśmy dalej mogli spotykać się na tym blogu, kłócić i zgadzać, nadal w tonie ogólnoprzyjaznym….

Do zaszczepionego nowego roku!

 

 

 

Zwycięstwo kakałka

Za chwilę koniec roku, postanowiłem więc zamknąć rok 2020.

W mojej skrzynce czekają na reakcję m.in. listy o

  1. „podejrzanej”  habilitacji z matematyki na AGH
  2. o sprzedawaniu dętych certyfikatów uczelniom, które je na dodatek kupują
  3. o „przekrętach” finansowych na UAM (to kolejny już mail)
  4. o nierzetelności naukowej profesora medycyny
  5. o nieistniejących publikacjach habilitanta.

Wszystkie otrzymałem w ciągu ostatnich 2-3 tygodni i mnie zdołowały Mam bowiem wrażenie, że przez  9 lat istnienia tego bloga nie zmieniło się nic. Po 9 latach wyśmiewania recenzji koleżeńskich,  piętnowania plagiatów, wytykania nierzetelności, nasi  koledzy oraz nasze koleżanki nadal czynią z nauki polskiej obraz nędzy i żenującej rozpaczy.  Ręce i nogi opadają…..Napiszę o części z tych rzeczy w przyszłym roku…..

Zakończę jednak akcentem szaleńczo optymistycznym. Otóż cytowany tu nie raz prof. Galasiński postanowił się podzielić swoimi wynurzeniami na temat punktów za publikacji oraz oceny parametrycznej. Na koniec pisze:

„Tak, wybierzmy mniejsze zło. A przy okazji wybierzmy nasz wszechświat równoległy, w którym kolega nie może skrytykować kolegi, krytyka to personalny atak, a recenzja to ciepłe kapcie, w których grzejemy się przy ogniu koleżeńskiej uprzejmości. Nie wiem, czy dożyję, ale połudzę się jeszcze, że również polska nauka uzna, że ostra, a nawet agresywna, rzetelna i uczciwa recenzja wynika z zatroskania o to, co robimy. To właśnie taka ocena jest w interesie nas wszystkich. Znieśmy punkty, zacznijmy się uczciwie oceniać.”

Życzę prof. Galasińskiemu jeszcze wiele lat życia w zdrowiu i radości. Jednak przy całej sympatii, jeśli chce się połudzić, to będzie właśnie żyć w ułudzie. Prędzej piekło zamarznie niż my ocenimy naszych nieocenionych panów Zenona i Zygmunta oraz wybitne panie Krystynę i Małgorzatę inaczej niż na oceny najlepsze. Bliższa koszula ciału, a Zenek z Kryśką wydziałowi.

Postanowiłem też pomóc w dawaniu odporu.

Nie będzie tu jakiś prof. besserwisserstwa niestosow(a)nego, Galasiński pluł nam w twarz ni badaczy, szczególnie samodzielnych,  nam tumanił jakąś rzetelnością czy czymś tam. Ocena jest po to, żebyśmy byli najlepsi, rzetelnie jest wtedy, gdy wygrywamy!  Dajmy więc odpór wymądrzającemu się panu G. wskazując nasz wybitny (czasem i 20-punktowy!) dorobek, za pomocą  którego niesiemy kaganek nauki i oświaty w Polskę, gdzie dzięcielina biała, gryka innego koloru, a pan Natenczas Wojski nadal gra na rogu. Niesiemy go właśnie po to, żeby nigdzie stało się gdzieś, Panie Profesorze Mądraliński. Zatkało kakało?

Epistolografia otwarta

Ludzie listy piszą, tylko nie wiadomo po co. Ostatnio pojawiły się dwa listy otwarte.

Pierwszy, zdecydowanie bardziej irytujący, to list w sprawie szczepionki na Covid19 (nie daję linka, żeby nie popularyzować szkodnictwa). Oczywiście, jak kto chce, nie sobie pisze listy otwarte, zamknięte i uchylone. Jednak drażni mnie bardzo, gdy inicjatorem listu w sprawach czysto medycznych, jest politolog, który nawet nie udaje, że się nie zna.

I teraz tak. Załóżmy przez chwilę, że apelujący koryfeusze mają rację, i szczepionka rzeczywiście zmieni nasze DNA, zaczną nam łuski rosnąć i życie na Ziemi zmieni się nie poznania. Jeśli jednak mają takie podejrzenia, to zakładam, że oni, jako to naukowcy, napisaliby natychmiast do czasopism takich jak Lancet czy NEJM, które publikowały już na ten temat. Jestem przekonany, że taki list zostałby natychmiast opublikowany, a świat przejrzał by na oczy, a my byśmy znów byli centrum (wszech)świata i wszyscy chcieliby polskie habilitacje.

Ba, oni od razu wysłaliby list do rektora Oxfordu, wskazując, że jego współpraca z AstraZeneca jest skandalem nad skandale. Tak by zrobili naukowcy. Aż trudno sobie wyobrazić przecież, że ci naukowcy,  nie chcą ocalić ludzkości całej przed katastrofą.

Ci jednak koryfeusze nauki postanowili napisać do prezydenta. A ja się zacząłem zastanawiać, po co. Prezydent ma napisać do Pfizera? Przecież on nie ma zdania na ten temat. Od tego są badacze, najlepiej ci od wakcynologii, prób klinicznych i epidemiologii. Politologię można w tym wypadku o kant pewnej części ciała roztrzaskać. Przy okazji, to samo można zrobić z medycyną, która zamiast badania prowadzić, listy otwarte pisze.

Nawiasem mówiąc, już kilkoro sygnatariuszy się wycofało z podpisu, bo okazało się, że myśleli, iż podpisują co innego.

Drugi list otwarty zacytowano już w komentarzach. Tym razem jest to list otwarty profesorów i tylko profesów. Jak wiadomo, profesorowie to ludzie ważni i mówią ważne rzeczy. I nie należy rozwadniać, rozmiękczać, tudzież robić innych rzeczy doprowadzających do kontaktu słów profesorskich z werbalnym badziewiem nieprofesorów.

Nie będę się tu pastwił nad samym listem. Moim zdaniem jest, nie wiem, jak to ładnie powiedzieć, głupi. Jak można napisać:

Działania te mają doprowadzić do zmiany wizerunku osoby godnej najwyższego szacunku w kogoś współwinnego odrażających przestępstw.

No przecież najpierw należałoby poczekać z ustaleniem, czy jest czy nie jest współwinny, nie? Ale ja się nie chcę wypowiadać (a przynajmniej nie na tym blogu) na temat JPII, tego, co robił czy nie robił. Bez względu na to jednak, jakie są moje poglądy, takiego listu nie podpisałbym i uważam go, co więcej, za szkodliwy.

Wielokrotnie pisałem tutaj, że uważam zaangażowanie środowiska w politykę, nazwijmy to, pozaakademicką, za błąd. Uważam, że profesor jako profesor nie powinien się wypowiadać na tematy polityczne (wiem, wiem, to czasem jest bardzo rozmyte), wspierać stanowisk politycznych czy partii. Dlatego krytykuję kilku rozpolitykowanych profesorów (sam zresztą politykowania nie uniknąłem w przypadku strajku kobiet – no i git).

Profesorski list w obronie byłego papieża jest listem, który pokazuje, że wbrew deklaracjom, prawda jest obojętna. Papież wielkim papieżem/Polakiem/intelektualistą był. A jak nie był? No jak nie był, skoro był, mówią nam profesorowie świeccy i inni.  Wiecznie żywy Gombrowicz by się uśmiał setnie.

Ten list otwarty pokazuje środowisko akademickie jako silnie zideologizowane. „Swoich”, lubianych przez nas, bronić będziemy nawet listem otwartym. Tych mniej lubianych zawsze możemy uwalić na doktoracie czy habilitacji. Wszak idzie o to, żeby wyszło na nasze.

Na zakończenie dwie mądrości.

  1. Trzymajmy się z dala od polityki. Szczególnie teraz, w czasach, kiedy polityka bierze kilof i idzie walić nas i nasze miejsce pracy. Na oślep.
  2. Nie uważam, by sygnatariuszy tych listów należałoby karać czy napominać. Nie, moim zdaniem, należy ich wyśmiać. 

Koniec i bomba, kto pisze listy otwarte, ten trąba.

 

 

Za daleko od mediany i smaku

Uniwersytet Warszawski nie ma ostatnio dobrej prasy. Niestety, najnowszy cios swojej uczelni zadał jej nowy rektor. Oto doniesiono, że rada uczelni pozwoliła rektorowi kontynuować pracę w radach nadzorczych, konsultacjach i ogólnie być 'blisko biznesu’, jak się powiedział rektor Nowak. Jak dla mnie to to trochę za blisko.

Po pierwsze uważam, że miesięczne wynagrodzenie rektora w wysokości 36 tysięcy nie jest wygórowane. Powiedziałbym nawet, że gdyby było i ze dwa razy wyższe, uważałbym je za stosowne. Rektor UW zarządza prestiżową  instytucją o wielomilionowym budżecie, której losy powinny interesować przeciętnie wykształconego podatnika. Jednak uważam również, że z tego powodu Pan Rektor powinien całą swą uwagę poświęcić właśnie zarządzaniu tąże uczelnią. Wyobrażałem sobie również, ze rektor UW po prostu nie ma czasu na inne zajęcia spędzając w pracy przynajmniej kilkanaście godzin dziennie.

No ale, ktoś powie, rektor ukończył kurs zarządzania czasem, ma doskonałych zastępców i innych funkcjonariuszy, którym może przekazywać wiele swych obowiązków, skupiając się na strategii. Argument nie jest głupi, jednak jestem na niego gotowy.

Powiem wprost. Otóż uważam, że to  żenujące, gdy rektor najlepszej polskiej uczelni, dorabia na boku. Co prawda, nie na zmywaku, stacji benzynowej czy podając piwo, jednak, tak po prostu, ma boki. Rektor który prosi o to, by mógł sporządzać opinie i recenzje,  wskazuje moim zdaniem, że jego priorytety są zaskakująco nie tam, gdzie powinny być. Obawy te zresztą zgłosiła również rada uczelni, dając małego prztyczka w rektorski nos.

Chciałbym przy tym zaznaczyć, że ani nie sugeruję, ani nie  implikuję, że rektor Nowak robi coś niezgodnego z prawem (jego duchem czy  literą). Wbrew przeciwnie, wszystko jest cacy. Ja jedynie twierdzę, że to kurde nie wypada.

Rozumiem oczywiście, że nieobca nam wszystkim  jest chęć zarabiania więcej, wszak wszyscy mamy zobowiązania finansowe, z których chcemy się swobodnie wywiązywać. Jednak podjęcie stanowiska rektora niesie i musi nieść pewne konsekwencje. I jedną z tych konsekwencji musi być, moim zdaniem, koniec dorabiania. W zamian dostajemy wielką władzę i możliwość przejścia do historii. Nie życzę rektorowi Nowakowi źle, jednak obecnie ma szansę przejść do historii uczelni jako rektor, co dorabiał. Nie wiem, czy jest czego gratulować.

Ale….nie samą władzą człowiek żyje. Mam więc pewną sugestię. Otóż rozumiejąc dylemat finansowo-rektorski, apeluję do UW, by podniosła rektorską pensję tak, by on nie chciał/nie musiał już dorabiać. Przestańmy myśleć o tym, że jesteśmy na uczelni wypełniać misję. Każdy z nas, gdy przestaną nam płacić, przestanie przychodzić do pracy. Rolą pracodawcy jest to, by zmotywować pracownika, w tym rektora, do wytężonej pracy. Proponowałbym nawet, by skalibrować tę pensję na poziomie szefa firmy o podobnym budżecie. Tak, byłyby to duże pieniądze.

Warto jednak pamiętać, że rektor uczelni brytyjskiej zarabia średnio ze 30 tysięcy funtów miesięcznie. To też oznacza, że zarabia ok 13-krotnie więcej niż brytyjska mediana.  Najlepiej zarabiająca rektor w UK (Imperial College) bierze otrzymuje 45 tysięcy funtów miesięcznie (220 tysięcy PLN), co daje nam ok 18 razy więcej niż mediana. Nasz biedny rektor Nowak zarabia ledwie 9 razy więcej niż mediana ( a ma 4 razy więcej studentów niż Imperial, wiem, wiem…).

Z tego zresztą wynika, moim zdaniem, ciekawy problem profesjonalizacji stanowiska rektora. Czy rzeczywiście rektorzy powinni być kadencyjni i wybierani? Czy nie lepiej byłoby zatrzymać doskonałego rektora, płacąc mu sowicie, jeśli uczelnia pod jego zarządem rozwija się? Ale to inna historia.