Oto postępowanie ze stomatologii. Postępowanie jak wiele innych, z wyjątkiem małego problemu. Otóż z autoreferatu wynika, że całe osiągnięcie naukowe habilitantki zostało osiągnięte we współpracy z mamą i tatą. I tylko tyle.
A może jednak aż tyle, bo trudno oprzeć się wrażeniu, że habilitantka miała łatwiej niż inni. Tutaj tata podpowiedział, tutaj mama zasugerowała i, hop siup, artykuł gotowy. I może zazdrość przeze mnie przemawia, moi rodzice za cholerę nie mają pojęcia o tym, co robię (ba, nawet naukowcami nie są), jednak takie osiągnięcie wygląda dość średnio, a może i bardzo średnio. Jak bowiem poważnie traktować habilitację, która została zrobiona na podstawie publikacji rodzinnych? Czy naprawdę wpływy profesorskie mamy i taty nie wystarczają? Przecież nazwisko habilitantki to już połowa sukcesu (licząc bardzo ostrożnie).
Żeby nie było jednak, że ja tylko niegatywnie, mam sugestię dla wszystkich profesorskich rodziców habilitantów. Może warto rozważyć poskromienie chęci zabłyszczenia i kolejnego autorstwa i się nie dopisać? Można przecież podpowiadać za kulisami, w domu, przy kompocie. Nikt nic nie wie, habilitantka wygląda na bardzo samodzielną (przynajmniej samodzielną od mamy i taty, co odrobinę redefiniuje samodzielność naukową, ale pal sześć), a habilitaja przecież i tak się należy. Bo nawet jeśli wspomniana wyżej habilitantka wszystko zrobiła tak, jak należy, wszystko jest pięknie, etycznie i cudnie, to jednak odrobina niesmaku zostaje.