Oto sprawozdanie z kolejnego listu. Mój korespondent, humanista, dostał prośbę o recenzję artykułu. Napisała do niego doktorantka z jednego z bardzo dobrych uniwersytetów amerykańskich. W liście pisze, że jego nazwisko zasugerował znany profesor. O czasopiśmie nie słyszał, więc wszedł na ich stronę. Okazało się, że jest to małe czasopismo uczelniane, wydawane przez duży stanowy uniwersytet, którego redaktorami jest dwoje assistant professors (więc nasi adiunkci) z pomocą doktorantki, która napisała z prośbą o recenzję. Mój korespondent twierdzi również, że choć większych nazwisk wśród autorów nie ma, teksty wydają się być na bardzo przyzwoitym poziomie.
To nie to wszystko jednak zaskoczyło autora listu. Zaskoczyły go przede wszystkim aspiracje. Sądząc po nazwisku osoby, która go poleciła, nazwisk w Editorial Board, redaktorzy może i prowadzą lokalne czaspismo uczelniane, jednak jest to czasopismo, które bardzo poważnie podchodzi do recenzji. Bo przecież to, że pismo jest lokalne nie zwalnia redaktorów z recenzowania artykułów na wysokim poziomie. I nie ma powodu by nie pisać próśb o recenzje do najlepszych specjalistów. W najgorszym razie odmówią.
Mój korespondent pisze dalej, że po tym, jak popatrzył na pismo amerykańskie, popatrzył na polski odpowiednik takiego pisma. Popatrzył, usiadł i zapłakał. Z czym do ludzi?!
PS. Wszystkim Państwu, którzy do mnie napisali, serdecznie dziękuję za listy. Ostatnio trochę się ich zebrało. Systematycznie będę pisał o nich. Jak zwykle proszę o następne, gwarantując anonimowość. email: habilitant2012@gazeta.pl.