Wakacje, więc pozwalam sobie na kolejny off-topic. Przez mojego Twittera przewinął się właśnie link to następującego artykułu. Okazuję się, że, szanse są, że cytuję się częściej i intensywniej od moich koleżanek. Autorzy artykułu sugerują pięc mechanizmów, które mogą być odpowiedzialne za ten stan rzeczy
a. mężczyźni wyżej oceniają swe zdolności
b. kobiety są silniej penalizowane za autopromocję
c. mężczyźni mają węższe specjalizacje
d. mężczyźni publikują więcej
e. publikacje mężczyzn są bardziej różnorodne.
Oczywiście odniosłem ten artykuł do tego, co sam robię. Otóż, podejrzewam, że jak wszyscy, cytuję swoje wcześniejsze prace. Kluczowym kryterium jest relewancja. Innymi słowy, cytuję swoje prace, gdy ma to sens. I jest to warunek konieczny autocytowań. Gdy jednak spojrzałem sobie (metaforycznie, gdyż nie udałem się do lustra) w oczy, odkryłem, że w przypadku części autocytowań mógłbym z powodzeniem zacytować co innego. Jednak nie robię tego.
Wyszło mi na to, że autocytowanie to również autopromocja. No to zacząłem się zastanawiać, czy to coś złego, coś, co powinieniem zmienić. I tu moja odpowiedź mnie zaskoczyła. Otóż jak bym do tego nie podchodził, wychodziło mi, że nie. Jest OK, niczego zmieniać nie będę.
Postanwowiłem się jednak tym podzielić, na wypadek gdyby moje praktyki były godne potępienia.