Po raz kolejny znalazłem się na stronach CK i po raz kolejny znalazłem coś, co mnie zainteresowało. Z dużą radością skonstatowałem, że, jak mi się wydaje, CK wcześniej ode mnie zauważyła problem i dokonuje egzegezy przepisu o aktywności naukowej. Co ciekawe, owa egzegeza implicytnie daje kontrę rozporządzeniu.
Okazuje się bowiem, że aktywność naukową należy rozumieć po prostu przez….dorobek. CK pisze:
Należy przez to rozumieć, że są to prace oryginalne, odpowiadające kierunkowi zainteresowań naukowych lub artystycznych kandydata. Nie określa się wymaganej liczby prac, aczkolwiek rozmiary dorobku, obok jego poziomu merytorycznego, powinny wskazywać, iż niezależnie od rozprawy habilitacyjnej jest to „znaczny dorobek” świadczący, że kandydat uzyskał już w swym środowisku autorytet specjalisty w zakresie reprezentowanej dyscypliny naukowej lub artystycznej.
i już?? a gdzie kierowanie projektami? Gdzie konferencje? CK wydaje się je całkowicie ignorować. Praktyki recenzenckie, jakże prorocze okazują się te słowa, będą absolutnym kluczem, pod warunkiem, oczywiście, że recenzent zaglądnie do rozporządzenia, chyba że zaglądnie na strony CK. Dokumenty te bowiem inaczej interpretują, czym jest aktywność naukowa.
Ale CK wprowadza nową kategorię, mieszając w sprawach jeszcze bardziej. Otóż wg CK habilitant powinien był zdobyć autorytet specjalisty. I tu, przyznam szczerze, mam problem. Ja nie mam pojęcia, czy ja już mam ów autorytet specjalisty. Jak to mierzyć, jak to badać? Co więcej, wydawałoby mi się, ze już po doktoracie człowiek jest specjalistą. Wszak musi zdawać egzaminy, napisać pracę, zrobić badania, doktor już dość dużo wie. Ale rozumiem, że doktor habilitowany ma być bardziej specjalistą? To wynika pewnie z takiego przekonania, że stopnie, a potem tytuł, kumulują się i profesor zywczajny to dopiero jest ultrasuperhiperspecjalista. Specjalistyczność bije od niego na mile pod wiatr! Nawiasem mówiąc, to z tego przekonania zresztą w Polsce powstały przychodnie lekarskie profesorów i docentów. Bo przecież profesor medycyny, ten to dopiero jest specjalista. To, że on pisze prace z historii medycyny, nie ma przecież znaczenia……Profesor to profesor.
Mówiąc wprost, nie mam pojęcia, czy jestem autorytetem, na dodatek, szczerze powiedziawszy, nie interesuje mnie to. Nie wiem też, kto miałby to oceniać. Ale zawsze można by wprowadzić oddział specjalny w CK, zajmujący sie właśnie ustalaniem autorytatywności habilitantów, a może nie tylko! Proponowałbym też stworzenie odznaki autorytetu. Dla doktorów – autorytet specjalnościowy; dla habilitiowanych: autorytet dyscyplinarny; a dla profesorów zwyczajnych odznaka autorytetu nauki.
A recenzji na stronach CK jak nie ma, tak nie ma.