Oto postępowanie profesorskie, na które zwrócono mi uwagę. W nim recenzja numer 2, w której czytamy nastepujące rzeczy. Rzeczy, dodam, cokolwiek zaskakujące.
Prof. dr hab. Ryszard Zięba krytykuje profesoranta za rzeczy następujące.
1) Otóż nie opublikował książki profesorskiej, a nawet samodzielnej monografii. Na dodatek, baran jeden, przedłożył książkę napisaną z kim innym i to dawno. jak można takie rzeczy w ogóle robić? W ogóle przecież nie opublikował żadnej monografii, a po habilitacje takowe się publikuje!
2) Większość prac została wydana poza Polską w języku angielskim. Tu na szczęście prof. Zięba jest łaskawy, bo jednak, ufff, dostrzega to, że bo kandydat wykształcił się w Niemczech. Powiedziałbym, że mógł zabić (piórem, rzecz jasna), a jednak nie powiedział, że profesorant nie pisze po niemiecku, co przecież, skoro wykształcony w Niemczech, powinien robić. No ale bez wątpienia te publikacje po angielsku obniżają wartość dorobku kandydata.
3) Kandydat publikuje prace wieloautorskie, a to przecież mankament (i to mówiąc oględnie, dodałbym). A nie mógłby się tak spiąć, napucyć, zebrać w sobie i sam napisać? Na przykład, jak, nie przymierzając, prof, Zięba, który współautorsko rzadko, a książki to tylko sam. A napisał ich, doceńmy, wiele. Nie jak profesorant, co książki profesorskiej ani dudu.
4) Dochodzimy wreszcie do argumentu zasadniczego. Prof. Zięba pisze:
Nie można bowiem godzić się na nadawanie tytułu profesora w Polsce, Polakowi, który nie zna dorobku polskiej nauki
A przecież, co oczywiste, polski badacz powinien cytować Polaków. Dodałbym zresztą, że to nasz obywatelski i patriotyczny obowiązek. I ja na przykład lubię cytować panią Jolę z końca korytarza, pana Klemensa z budynku po drugiej stronie ulicy, a i młodego Patryka też zacytuję. On przecież też nasz. Ale jak przyjechał Manuel, to od razu mówiłem – obcych nie cytuję. I co mi zrobicie? Może jeszcze jakiegoś Nguyena mam cytować, co?
Recenzent kontynuuje:
Jego dorobek opublikowany nie wykorzystuje dorobku nauki polskiej, a Kandydat ubiega się o tytuł profesora w Polsce. Powinien znać te osiągnięcia i powiększać je o swoją wartość dodaną
I ja bym powiedział: nic dodać, nic ująć.
Nieśmiało, za moim korespondentem, zadałbym pytanie, czy gdyby kandydat nie był Polakiem, to nie musiałby znać dorobku polskiej nauki. Na przykład taki Hiszpan czy jakiś inny Szwajcar? A może polska profesura tylko dla Polaków. Nie dla psa obcego kiełbasa. Żadnego woof woof, my, polscy profesorowie tylko hau hau. Po ludzku, po polsku.
Prof. Ziębie poddałbym pod rozwagę jeszcze pytanie, czy może wartość pracy profesoranta polega na wkładzie w naukę, a nie w naukę polską. Nie żebym się od razu upierał, jednak wkład w naukę wydałby mi się pikiem wobec trefla wkładu w naukę polską; może nie od razu szlemem, ale choć szlemikiem wobec trzech bez atu.
Cieszę się jednak, że są wśród nas obrońcy naszej polskiej nauki. Hasztag facepalm.