W największym skrócie: nic. Profesor Politechniki Krakowskiej nie straci profesury, nie straci posady. Czy powinien? Tak, według mnie, powinien.
Mamy oto profesora, którego dorobek profesorski zawierał plagiat, a żeby sprawa była już całkowicie żenująca, pan profesor podebrał doktorat. Komisja dyscyplinarna dała profesorowi po paluszkach, jednak włos mu z głowy nie spadł. Nadal pracuje, wykłada, a może też ściga studenckie plagiaty.
A ja mam dwa pytania. Po pierwsze, jaka uczelnia chciałaby zatrudniać profesora kto popełnił plagiat? To musi być uczelnia, która nie szanuje ani siebie, ani swych pracowników, ani swoich studentów. Nie chciałbym na takiej uczelni pracować, nie chciałbym na takiej uczelni studiować. Po drugie, jak to możliwe, że przez tyle lat nikomu nie przyszło do głowy wnioskować o rozpatrzenie postępowania awansowego? W deklaracjach rwiemy włosy na myśl o plagiatach, jednak nasze działania nie wskazują na traktowanie ich z przesadna surowością. Czasem odnoszę wrażenie, że największą winą plagiatroa jest to, że dał się złapać!
I co? No nic, profesor może się trochę wstydu naje, ale nadal będzie profesorzył. A zatwardziały cynik we mnie podpowiada mi, że jedyną rzeczywistą ofarą tej niesmacznej sprawy może być osoba, która plagiat ujawniła.