Jakiś czas temu dostałem maila w sprawie trwająceego jescze postępowania w jednej z dyscyplin międzynarodowych. Postępowanie wyróżnia jedną recenzją, któa zresztą zidentyfikuję, gdy tylko zostanie udostępniona publicznie.
Recenzja została napisana przez świeżo upieczonego i młodego doktora habilitowanego, którego główny zarzut wobec habilitanta polega na tym, że habilitant nie udziela się na polskich konferencjach, a na dodatek nie za bardzo cytuje swych polskich kolegów i koleżanki. Podobnie jak mój korespondent zaskoczony jestem nie tym, że taka recenzja powstała, ale tym, że napisał ją młody profesor, któremu powinny już zaświtać międzynarodowe standardy. Być może warto przypomnieć: cytuje się to, co jest warte zacytowania, a jeździ się na konferencje, na które warto pojechać.
Piszę o tym teraz właśnie, bo pod poprzednim wpisem jeden z komentarzy brzmiał:
Najsmutniejszy efekt to demoralizujący wpływ na doktorantów. To mocno demoralizuje, gdy widzi się habilitantów, w swojej dziedzinie.
Czy recenzent został zdemoralizowany czy nie, tego nie wiem, jednak najwyraźniej uczył się innych standardów nauki. I domaga się cytowań nie dlatego, że ma coś do powiedzenia, ale dlatego, że jest Polakiem. A może na dodatek jest przystojny, wysoki i pachnie paco rabanne? A może cytujmy go, bo jest z Koszalina?
Gdyby taką recenzję napisał profesor-emeryt, pal sześć. Ale wspomniany recenzent to przyszłość nauki polskiej….Biada nam!