Dbajmy o siebie

W ciągu ostatnich dni dostałem kilka maili na temat zamykających się uczelni. Bo choć uczelnie odwołują zajęcia, okazuje się, że nie odwołują przeróżnych i oczywiście przeważnych rad dyscyplin i instytutów. Piszący do mnie dość sarkastycznie wskazują na to, że jeszcze im się nie zdarzyło na takich radach podejmować decyzje, które nie mogłyby poczekać dwa tygodnie. Co ciekawe, piszą moi korespondenci,  ci, którzy organizują te spotkania, znajdują się w grupach niskiego ryzyka w wypadku zarażenia.

Mam to szczęście, że mój wydział dość szybko odwołał wszystko. Uznano, że nie warto podejmować ryzyka mających się odbyć zebrań tylko dlatego, żeby pokazać pracownikom (wątpię, czy światu), że mają dzielnie pracować, a czas obecny to nie wakacje. Ucieszyłem się tym właśnie dlatego, że to decyzje, które, być może są i na wyrost, ale pokazują solidarność z tymi, którymi, dla których zarażenie wirusem mogłoby być niebezpieczne. Zgadzam się z tym, co napisał prof. Galasiński:

And yet, I am mostly pleased that such measures are being taken. Daily I read that because of my condition, I am in a high-risk group. And it’s the first time in my life, I think, I have apparently joined the group of vulnerable people. It’s not a pleasant feeling at all. And if those social distancing measures are a bit (or more than a bit) of an exaggeration, well, so bloody be it. As a member of the vulnerable, I don’t care. I really prefer to err on the safe side. I so would not like to hear (and in particular, no longer be able to hear) a societal ‘oops’.

Niewiele rzeczy irytuje mnie teraz bardziej niż uczelniane (o innych instytucjach pisać nie będę, bo politykować nie chcę) zapewnienia o tym, jak to uczelnia trzęsie się nad zdrowiem każdego z nas,  jednak nie przeszkadza to jej oczekiwać tego, że przyjdziemy na kolejne zebranie, na którym będziemy siedzieć  obok siebie.

Co ciekawe, po raz pierwszy dostałem maila od pracownika administracji. Ów administrator z rozczarowaniem pisze o tym, że po odwołaniu zajęć dość szybko się okazało, że nauczyciele akademiccy do pracy przychodzić nie muszą, jednak od administracji oczekuje się, że będą siedzieć w biurach. Po co? No pracować mają!  Dopiero po około tygodniu okazało się, że jednak pracownicy administracyjni siedzieć w biurach nie muszą. Studentów nie ma, pracowników akademickich nie ma, no to po jaką cholerę oni mają tam siedzieć kichając i prychając na siebie.

I teraz komentarz ogólniejszy. Otóż nadal podzielam pogląd, że uniwersytety powinny być instytucjami, które warto naśladować. Moim zdaniem, naszym zadaniem dzisiaj jest  pokazywanie solidarności społecznej. Dbajmy o naszych studentów i  pracowników. I to nie tylko tych „ważnych”.

Dbajmy o siebie, nawet na wyrost.

PS. Od jakiegoś czasu zastanawiam się też, kiedy zarażenie chorobą  stało się zakażeniem chorobą. Czy mógłby jakiś polonista wyjaśnić?