Pod poprzednim postem @trzy.14 dał linkę do ostatniego postu prof. Galasińskiego, którego tu kilkukrotnie już cytowałem. Tym razem post jest o strategiach publikacyjnych. Profesor pisze z jednej strony o tym, żeby zgadzać się ze wszystkimi, z drugiej żeby dzielić dane na jak najmniejsze części, aby maksymalizować liczbę artykułów. Mój post to dopisek do, moim zdaniem, zbyt ostrożnego blogu.
Otóż obserwuję szczególnie drugą strategię na co dzień i to, co obserwuję, to pompowanie dorobków publikacyjnych kierowników laboratoriów czy centrów badawczych. Legiony doktorantów piszą publikacje, których współautorami są ich promotorzy i inni kierownicy. Doktoranci stają się mrówkami pracującymi na akademickie królowe. Doktoryzują się, a listy publikacyjne ich szefów rosną, rosną i rosną. Dzięki tym młodym ludziom szefowie cierpią na permanentną, za przeproszeniem, sraczkę publikacyjną, z którą niejednokrotnie trudno konkurować.
Oczywiście rozumiem to, że kierownik-zdobywca (grantu czy laboratorium) umożliwia swym młodszym współpracownikom pracę badawczą i bez wątpienia zasługuje na jakaś formę zaznaczenia go w ich publikacjach. Nie jestem jednak przekonany, czy powinno to być współautorstwo, szczególnie gdy kierownik nawet artykułu nie czyta (znam takich przypadków sporo – i to zarówno w naukach 'ścisłych’, przyrodniczych, technicznych, jak i społecznych).
Patrzę na tę gonitwę publikacyjną i marzy mi się zakaz publikacji więcej niż jednego artykułu rocznie. Ale za to artykułu, który mówi coś 'doniosławego’.