Dzisiejszy post, idę za ciosem, równiez odnosi się do cytowanego poprzednim razem listu ministra Gowina. Pisze on:
Wprowadzimy nowe zasady ewaluacji (oceniając już nie jednostki organizacyjne, ale dyscypliny w ramach konkretnej uczelni czy instytutu naukowego).
Proste, jasne zdanie, jednak kryje się pod nim przynajmniej pół pola minowego. Zastanawiając się, na ile minister zdaje sobie sprawę z problemów, które tworzy, postanowiłem zwrócić uwagę na kilka z nich.
1. Co oceniamy – ludzi czy dorobek? A zatem, czy dyscyplina to ludzie, psychologowie i matematycy, bo mają stopnie z psychologii i matematyki, czy może dyscyplina to 'tematyka’ badawcza, dorobek z lingwistyki i naukometrii, bo akurat w takich dyscyplinach pracują nasi psychologowie i matematycy.
2. Ludzie. Tak się składa, że naukowcy wcale nie mają stopni z jednej dyscypliny i magisteria, doktoraty i habilitacje z różnych dyscyplin wcale nie są rzadkością. Który ze stopni/tytułów będzie się liczył w parametryzacji?
3. Badania. Okazuje się, że badania wcale nie mieszczą się w dyscyplinarnych granicach. Mamy właśnie naukometrię, w której pracują zarówno socjologowie jak i matematycy i cholera wie, co oceniać. Nie dość, że wiele pól badawczych jest interdyscyplinarnych (np. neuronauka), to na dodatek wcale niełatwo określić jest granice medycyny, filozofii czy historii. I historia medycyny to mały pikuś wobec, powiedzmy, historii emocji. Wreszcie kto miałby oceniać, czy prawnik zajmujący się świadomą decyzją w badaniach medycznych (które prowadzone są przez ludzi od chemii leków) nie jest czasem tak naprawdę etykiem?
4. Kolejny problem jest administracyjny. Dlaczego mamy oceniać wszystkich fizyków rozsianych po wielu jednostkach uczelni? Dlaczego na przykład fizyk z instytutu informatyki ma być zestawiony z fizykiem z instytutu fizyki, w którym ten pierwszy nigdy nie był, nie chciał być i ma nadzieję, że nigdy nie będzie? Oni dwaj na dodatek robią oczy jak pięciozłotówki, gdy zjawia się jeszcze fizyk teoretyczny, który robi badania z ekonomii.
W każdym razie zaczyna to być parametryzacja, w której moja ocena zależy od tego, jakie praktyki badawcze i publikacyjne obowiązują w jednostce, z którą nie mam nic do czynienia. I to wedle mnie jest najważniejsze. Odejście od oceniania jednostki prowadzi do tego, że jednostki tracą motywację do promowania własnych pracowników.
I tu komentarz dodatkowy. Widzę podobieństwa propozycji oceny 'dyscyplin’ z parametryzacją brytyjską. Warto jednak zaznaczyć, że chociaż ich 'units of assessment’ są umieszczone w dyscyplinach, ich podejście do dyscypiny jest elastyczne, a na dodatek system pozwala na to, by, powiedzmy, fizyk został parametryzowany wśród biologów, a informatyk wśród historyków, jeśli tylko razem pracują. Na dodatek ich parametryzacja jest ekspercka, a nie 'maszynowa’ jak w Polsce.
Przy preskryptywnym traktowaniu dyscyplin w nauce polskiej, skończy się na tym, że poszczególne czasopisma (nie wiem, co z książkami) zostaną przypisane do poszczególnych dyscyplin i jak lingwista opublikuje coś w czasopiśmie ze sztucznej inteligencji, to mu się to do niczego nie będzie liczyć, bo mógł, palant jeden, opublikować coś o składni. Taka parametryzacja dyscypliny większego sensu nie ma. Niestety, obawiam się, że to właśnie taką parametryzację MNiSW nam zafunduje.