Na blogu Doktrynalia znalazłem linkę to ciekawego raportu z 2010 r., omawiającego działalność Centralnej Komisji. Czytam go właśnie i na żywo reaguję. Uderzyły bowiem dwa stwierdzenia.
Szef KPRM wskazuje, że
1. CK nie zapewniała, że stopnie i tytuły naukowe były nadawane osobom, które nie przypisały sobie istotnego fragmentu (…) cudzego utworu lub ustalenia naukowego.
2. nie stwierdzono przypadków faworyzowania recenzentów przez nadmierne zlecanie sporządzanie opinii jednemu recenzentowi
Pierwsze stwierdzenie, z którym się zgadzam, można by skwitować przysłowiem: mówił dziad do obrazu….Tym razem, co prawda, to nie tyle dziad, co minister, ale obraz nadal nie słucha i ma w nosie, co dziad plecie. Ostatnie dyskusje nad sprawą opisywaną niedawno przez profesora-pedagoga są dobrym przykładem. Plagiat był, ale było drugie wydanie, potem też był, ale malutki i się nie liczy. A CK co? Ano nic. I nadal nic.
Co do drugiego stwierdzenia, należałoby się zastanowić, co oznaczaja w nim dwa słowa: 'faworyzowanie’ i 'nadmierne’. Profesorowie piszący po wysokie kilkadziesiąt recenzji już nie budzą zainteresowania, są bowiem tacy, którzy piszą (niskie) kilkaset (do tego należałoby dodać recenzje profesroskie, których niewiele wiemy). I miałbym pytanie: od ilu recenzji zaczyna sie owo 'nadmiernie’? 300? 500? 1000?