Przeglądanie autoreferatów i recenzji nadal dostarcza mi wielu radości (po komentarzach koleżanki kramki nie wiem, czy powinienem się przyznawać do tego). Zaglądnąłem dzisiaj do nauk społecznych, otworzyłem autoreferat, jak się okazało, z pedagogiki. Nie znam się za bardzo, czytałem pobieżnie i nagle zdanie niezwykłe. Habilitant wspomina książkę, na której wsparł się, pisząc swą rozprawę i dodaje, uwaga, że książkę tę w 'dużych fragmentach przetłumaczył na potrzeby własnych badań’. Uderzyło mnie to zdanie – nie mam bowiem pojęcia, z jakiego powodu chciałby habilitant napisać coś takiego.Zakładając, że w autoreferacie chwalimy się, co jest tak niezwykle interesującego w tym, że autor 'przetłumaczył duże fragmenty’ książki.
Mierzę oczywiście swą ułomną miarą, jednak, gdy czytam książkę czy artykuł po angielsku, nie tłumaczę go (na swoje potrzeby), ja po prostu czytam go. Po jaką cholerę miałbym tłumaczyć tę książkę czy artykuł? No przecież czytam! I tu właśnie pojawia się ten problem ze zdaniem habilitanta.
Potrafię wymyślić dwie interpretacje zdania habilitanta. Po pierwsze, habilitant nie rozumie, że w rzeczywistości przyznał się do tego, że niespecjalnie dobrze mówi po angielsku i nie rozumie, że są ludzie, którzy po prostu czytają po angielsku i nie muszą 'tłumaczyc dużych fragmentów’. Bo i po mieliby to robić? Po drugie, znajomość angielskiego w polskiej pedagogice jest tak rzadka, że informacja, iż habiltant sam przetłumaczył duże fragmenty, jest tak niesamowita, że habilitacja należy się na wejściu, a recenzenci z żalem piszą recenzje habiltacyjne, wskazując, że to profesura powinna być!
Dziwny ten świat…..