Frame of mind

W komentarzach/dyskusjach przewija się wątek strategii habilitacyjnej. Habilitację, dyskutujący zdają się sugerować, można sobie ułatwić, robiąc odpowiednie badania. Co to znaczy 'odpowiednie’? Ano takie, które się spodobają recenzentom, są dobrze osadzone w 'mainstreamie’ dyscypliny. Przeglądanie postępowań, jak i moje własne skromne doświadczenia wskazują, że przynajmniej na pierwszy rzut oka tak może być. Ja jednak nie o tym.

 

Te dyskusje pokazują jednak wyjątkowo nieinteresującą wizję nauki. To nauka bezpieczna. Habilitanci to ludzie, którzy powinni sie nie wychylać, potulnie robić badania, które znajdą uznanie pana profesora czy pani profesor. Zero ryzyka! Z kolei profesorowie to banda hamulcowych, którzy nie są w stanie zobaczyć świata spoza swej miopii. A przecież jeśliby brać poważnie zapis o znaczącym wkładzie, to habilitant powinien dyscyplinę wyginać, naginać, rozszerzać….To przecież właśnie w tym momencie kariery, badacz osiąga z jednej strony pewną dojrzałość, a z drugiej jeszcze mu się powinno chcieć! Habilitacja to jest właśnie ten idealny moment na, powiedzmy, 'rozumną rewolucję!’.

 

Nie wiem, jak jest. Podejrzewam, że jest różnie, zależnie od dyscypliny, a może i nawet są różnice wewnątrz dyscyplin. Jednak wydaje mi się, że jeśli habilitacja ma mieć jakikolwiek sens, powinna żądać od habilitantów, by należeli do awangardy. By ich badania były 'cutting edge’. Badania, nie badania w dyscyplinie, po prostu badania! Problem jednak w tym, że by się tak stało, nie wystarczy zapis w ustawie. Nie można zadekretować rewolucyjności. Tu trzeba zmienić wizję nauki, trzeba zmienić, jak mówią Brytyjczycy, 'frame of mind’.