Jakiś czas temu napisałem wpis o bardzo sprytnym sposobie na pisanie książki habilitacyjnej. Sposób ten polega na tłumaczeniu całych akapitów cudzych publikacji i opatrywanie ich przypisem odsyłającym do tłumaczonego źródła. W ten sposób trudniej autorowi zarzucić plagiat, a sam autor nie musi się za bardzo namęczyć. Główną działalnością i wkładem habilitanta jest bowiem tłumaczenie fragmentów (niezbadana do tej pory jest rola Google Translate w tej habilitacji). Trzeba tutaj zresztą dodać, jest to działalność nietrywialna – wszak przybliżanie polskiemu czytelnikowi dzieł zagranicznych można nawet i traktować jako umiędzynarodowienie polskiej habilitacji.
Wydawałoby się, że praca habilitacyjna oparta (w niezbadanym do końca stopniu) o kompilację tłumaczeń, nie wystarcza do tego, by przynieść autorowi upragniony stopień doktora habilitowanego. Okazuje się jednak, że na Uniwersytecie Warszawskim, zacnej uczelni, której prorektor niedawno tweetował, że znalazła się bodaj w trzeciej setce uniwersytetów na świecie, habilitacja przeszła bez większych trudności. Nikt się o nią nie bił, nikt postępowań dyscyplinarnych nie wszczynał. Po prostu habilitacja się należała, a jak się należała, to się należała.
Niestety, doniesiono mi pocztą elektroniczną, że sprawa odżyła. Otóż nieznana mi osoba (od razu mówię, żeby nie było – nie wiem kto) poinformowała wydawcę czasopism o tym, że habilitant czerpał z nich jak ze studni i w ten sposób tworzył swą pracę. I tu stała się rzecz nieoczekiwana.
Otóż niestety wydawca nie podzielił mojego zachwytu nad sprytem i kreatywnością habilitanta, ale się nadąsał, napuczył, napiął i skontaktował z wydawnictwem Elipsa, które wydało habilitacyjne dzieło. Nie jest znany proces otrzymywania, interpretacji, czy też po prostu rozkminiania listu zagranicznego. Skończyło się jednak tym, że książka habilitanta znikła z listy Elipsy. Nie ma. Puff.
Habilitant był w ogródku, przywitał się z gąską, dostał habilitację i profesura, a ty nagle ktoś mu mówi – won z powrotem do ogródka! Jak tak w ogóle można?!
Trzeba tu przy okazji stwierdzić, że swoim nieodpowiedzialnym zachowaniem oba wydawnictwa wskazały całkowite niezrozumienie postępowań habilitacyjnych w Polsce. Bo co teraz ma zrobić biedny Uniwersytet Warszawski, który wspina się po lianach międzynarodowości niczym Tażan, a tu mu ktoś takie numery wykręca. Pochyliwszy się nad losem polskiego akademickiego Premierszypu, postanowiłem więc przynajmniej nakreślić problem.
- Po pierwsze, można nie zrobić nic. Walnąć łbem w piach, mając nadzieję, że sprawa zniknie.
- Można uznać, że jest po ptokach. Prof. Śliwerski uwielbia pisać o prawach nabytych, więc ja też to powiem. Habilitant jest już habilitowany, chyba jest profesorem uczelni (wszak zaświecił na uczelnianym firmamencie, nie to co taki, nie przymierzając, Górecki). Koniec kropka, dostał, odleżało się, zatwierdziło.
- Można też uznać, że ktoś tu sobie zrobił jaja ze wszystkich. I podjąć działania idące w kierunku.
- odebrania stopnia delikwentowi;
- przeglądu postępowania tego i nie tylko;
- przeglądu procesów awansowych (przecież to są jaja, co wy tam robicie).
Zasugerowałbym UW skorzystanie z trzeciej opcji. Przyjmuję jednak zakłady, że UW postara się zamieść sprawę pod dywan, wicie, rozumicie, po co w ogóle do sprawy wracać. A po co drążyć? A jaki jest w tym cel?
Zakończę jednak akapitem przekornym. Otóż przyznam szczerze, że marzy mi się opcja druga. Bowiem byłaby to pierwsza w Polsce habilitacja nadana na podstawie nieistniejącej rozprawy habilitacyjnej. Na dodatek nadana przez najlepszą uczelnię w Polsce. To byłoby największe jajo polskiej nauki, to jest statek-matka wszystkich galerii habilitacyjnych.
Mam nadzieję, że uda mi się poinformować o dalszym ciągu tej niepotrzebnie rozdrapanej sprawy.
Dodatek 22.08. Na Twitterze prof. Duszczyk, prostuje:
Małe sprostowanie do tekstu @habilitant2012. Habilitant nie ma stopnia prof. ucz i Rektor skierował jego sprawę do rzecznika dyscyplinarnego oraz do CK. Tak więc opcja trzecia jest wdrażana. Pragnę przypomnieć, że w tej kadencji to nie pierwszy raz. Jeden już nie pracuje na UW.
— Maciek Duszczyk (@MaciekDuszczyk) August 22, 2020
- PS. We wpisie używałem ironii i sarkazmu.
- PS2 Rozważam wprowadzenie nowego tagu: Uniwersytet Warszawski.
- PS3 Wiem, jak się pisze Tażan.