Granice bzdur

Niejednokrotnie odbywały się tu dyskusje na temat granic tego, co mogą napisać recenzenci, a zatem granic ich 'osądu’. Ja sam uważam, że recenzent ma prawo się pomylić, strzelić gafę, napisać bzdurę, ale powinno być to robione, by tak rzec, w dobrej wierze.

 

Jakiś czas temu dostałem do przeczytania recenzję, która przekracza wiele granic. Ona jest  bzdurna do tego stopnia, że nie trzeba być specjalistą, by sie zorientować, że napisano w niej banialuki, a recenzja oparta jest o kompletną ignorancję. Lektura tej recenzji (zobwiązałem się do nieujawniana jej przez jakiś czas) spowodowała, że zacząłem się zastanawiać, gdzie jest granica bzdur recenzenckich. Czy recenent ma prawo napisać, że habilitant nie wziął pod uwagę, że księżyc składa się z sera? Czy recenzent ma prawo napisać, że habilitant powinien się zastanowić nad tym, że wiek wszechświata to ok 6 tysięcy lat, bo tak możemy wnioskować z Biblii.

 

Odpowiedź na pytanie o granice jest oczywiście trudna i znacznie łatwiej pokazać ekstrema hipotetycznych sądów recenzenckich. Dużo użwyteczniejszym pytaniem jest więc być może pytanie o to, co można z takim recenzjami zrobić. Wydaje mi się bowiem, że są bzdury, które albo wskazują na złą wolę recenzenta, albo wskazują na jego ignorancję w stopniu, z którego recenzent musi sobie zdawać sprawę. A jeśli tak, czy wtedy jest droga zadośćuczynienia dla habilitanta, którego recenzent chce uwalić na podstawie 'kompletnych bzdur?

 

Nie wiem, czy tak się da, nie jestem prawnikiem. Otóż mam wrażenie, że tolerujemy jako 'środowisko’ bzdury, których tolerować nie powinniśmy. Innymi słowy, są granice, których recenentowi nie wolno przekraczać, a jeśli je przekracza, musi się liczyć z działaniami dyscyplinującymi. Wolność akademicka/recenzencka musi mieć swoje granice. Takie recenzje podważają nas wszystkich przecież.