Na stronach Centralnej Komisji pojawiło się kolejne postępowanie 'zagranicznego’ psychologa. Oto mamy badacza, którego dorobek bije na łeb, na szyję dorobek niejednego polskiego profesora psychologii, jednak oczekujemy, że tenże psycholog 'zrobi’ polską habilitację. To jednak polska habilitacja czyni z badacza człowieka i bez tejże habilitacji ani rusz. Podobnie było zresztą w przypadku omawianej niedawno habilitacji prof. Nezleka. Światowy, nieświatowy, habilitacja musi być.
Refleksja, jaka mnie naszła, dotyczy umiędzynarodowienia nauki polskiej. Wszystkim tym, którzy chcieliby otworzyc polską naukę dla 'zachodnich’ badaczy (profesorów i nie tylko) wskazuję te postępowania jako zimny prysznic studzący ich zapędy. To habilitacja wyznacza wartość badacza, a nie żaden dorobek. I o ile obaj psychologowie mają korzenie polskie i da się im wytłumaczyć, po co ta habilitacja, wątpię, by tak łatwo poszło z profesorem Johnem czy Mary. Nawet amerykański profesor swój honor ma! I choć habilitacja nie jest wcale koniecznością w tych sytuacjach, to jednak obaj badacze wybrali tę właśnie drogę. Bo przecież to habilitacja…
Warto, co prawda, zwrócić uwagę, jakiś już czas temu na forum pokazało się postępowanie profesorskie amerykańskiego profesora fizyki (też pochodzenia polskiego). No, ale fizycy jakoś sobie lepiej w tym wszystkim radzą. Pomimo tegoż postępowania, to przewody habilitacyjne z psychologii pokazują, jak trudno jest i, jak podejrzewam, będzie umiędzynarodowiać polską naukę.
Ale może to taki promyk nadziei. Może właśnie to badacze pochodzenia polskiego (czy po prostu Polacy pracujący za granicą) są forpocztą otwarcia nauki polskiej i wskazania, że otwarcie to jest ruchem we właściwym kierunku. I może jednak warto przejść przez te ileś habilitacji, by nawet ci, którzy zarządzają nauką dostrzegli to. Jednak ten promyk ledwo co się pojawił, a już może zostać zgaszony cieniem nowego kolokwium habilitacyjnego.