Dzisiaj bedzie off-topic. Jestem bowiem na konferencji. Jest około 150 uczestników – z jednej strony można ze wszystkimi pogadac, z druigiej jest niezły wybór, z trzeciej można zniknąć, jeśli się chce. Referat wygłosiłem, reakcja była przyjazna, choć fragmentami krytyczna. Ja dałem odpór, fajnie jest.
Mam dwie refleksje. Po pierwsze, konferencja jest w tradycji anglosaskiej, duży luz, zarówno w strojach, jak i relacjach interpersonalnych. Rozmawiają ze mną i doktoranci i profesorowie, bez zadęcia, bez stopni i tytułów, na dodatek nikomu nie przeszkadza, że nie mam habilitacji. Ot, ci, którzy mają na to ochotę, rozmawiają o tym, co ich interesuje. Nie mam poczucia, że jestem w klubie, nie mam poczucia, że jestem poza klubem. Jest jakieś środowisko, które się spotkało. Absurdem byłoby powiedzieć, że nie ma hierarchii – oczywiście, że jest, jednak jest implikowana, a nie wpychana do gardła.
Druga to to, że w programie doktorant występuje obok profesora, czasem na dodatek doktorant jest starszy od tego profesora. Doktoranci proszą o komentarze, zazwyczaj je dostają, w tym negatywne, choć prawie zawsze konstruktywne. Profesorowie dostają komentarze czy ich chcą, czy nie. Również od doktorantów, którzy uprzejmie, choć bywa, że ostro, komentują to, co mają profesorowie do powiedzenia. Absurdem byłoby powiedzieć, że nie ma hierarchii – oczywiście, że jest, jednak jest implikowana, a nie wpychana do gardła.
Fajnie być na takiej konferencji.