Histeria

Dawno nie słyszałem, że histeryzuję. Podejrzewam, że ostatni raz słyszałem od mamy jako, powiedzmy, dziesięciolatek. Może chodziło o fryzurę, a może o pozwolenie pójścia na randkę. Nie pamiętam.

 

Jeśli jednak histeryzuję, to w ważnej sprawie. Bo to o całą karierę chodzi. Histeryzuję, bo nie przekonują mnie argumenty, że skoro recenzenci coś robią, to znaczy, że jest dobrze. Nie przekonują mnie odwołania do ważniejszych recenzentów, którzy sprawadzają tychże recenzentów. Nie przekonuje mnie formułka na końcu recenzji – wszak musiałbym na poważnie wziać formułkę o dopuszczeniu do dalszych etapów postępowania, którą zamieścił pewien receznent. Czyżby procedury mu się pokręciły? No i kluczowe: nie wierzę, że można oceniać wkład w dyscyplinę, nie używając nawet słowa 'wkład’!

 

Jest takie powiedzenie o tym, gdy ktoś ma zawsze racje. Nawet jak nie ma, to ma. I dawno nie pasowało mi to powiedzenie do sytuacji, w której jestem. Otóż a) recenzent ma zawsze rację; b) nawet gdy nie ma racji: patrz a). I już, i tyle. I rozmowa skończona. To ja nie mam racji. Ja będę miał rację, gdy już się wyhabilituję. Może powiem: jeśli się wyhabilituję.

 

W dyskusji, po chwili, uświadomiłem sobie, że ta dyskusja nie ma najmniejszego znaczenia. I nie dlatego, że jest na forum, ale dlatego, że dzieci i habilitanci nie mają głosu. Ja po prostu nie mam racji, nawet gdybym ją miał.

 

Coraz mroczniej się robi.