Nie potrafię nie myśleć o przyszłości. Wbrew wysiłkom są momenty, na szczęście rzadkie, gdy zacząłem przyjmować, że powiedzie mi się, no i zacząłem się zastanawiać, jak to będzie. Co się zmieni. Odpowiedź jest najprawdopodobniej bardzo banalna – nie zmieni się nic, no, może poza paroma 'drobnostkami’ w postaci uprawnień. W życiu codziennym, na uczelni, nie zmieni się pewnie nic. Nie sądzę, bym był traktowany inaczej przez kolegów z pracy. Studenci nie zauważą i tak ogólnie nic się nie zmieni. Nawiasem mówiąc, widziałem nie raz wkurzenie doktorów habilitowanych, jeszcze przez mianowaniem na podwórkowego, wkurzonych, gdy studenci im walą nadal per 'panie doktorze’.
Nie zmienia to jednak tego, że od czasu do czasu czuję dreszczyk emocji. Że mam poczucie, że ta habilitacja znaczy wiele, że czekam na nia i będę miał wrażenie, że na czole mam napisane, że się habilitowałem. Podobnie zresztą było z doktoratem. Szedłem po ulicy inaczej, miałem głębokie poczucie, że idzie doktor, a nie jakiś tam magister. Może, co prawda, nie kroczyłem dostojnie i nie spożywałem posiłków (nadal szedłem i jadłem), jednak był to krok doktorski. Zaczynam się, niestety, nastawiać już na krok habilitowany. On będzie jeszcze sprężystszy, jeszcze poważniejszy i donioślejszy. Tak, tak, wiem, może to i głupoty to, z których się można pośmiać, jednak tak sobie właśnie myślę.
Z drugiej strony, nachodzą mnie też ostatnio czasem (częściej niż ten optymizm idiotyczny) wątpliwości i jakiś pesymizm. Od recenzentów nic nie słychać (nie, żebym oczekiwał czegokolwiek już), na dorze ciągle ciemno, ja siedzę przy komputerze dłużej niż bym chciał, no to naszły czarne myśli.
I w takiej huśtawce sobie funkcjonuję. Zakłóciło mi się spokojne czekanie. Takie wręcz prawie bez emocji, pasywne. Ostatnio czekam dużo aktywniej. Zarówno układając scenariusze (niestety, jestem raczej dobrze poinformowanym optymistą), jak i coraz częściej wychylam głowę i patrzę, czy jakaś recenzja nie idzie….