Postanowiłem wrócić do argumentu profesorów Kosmulskiego i Pronia w sprawie przywrócenia kolokwium habilitacyjnego.Te postulaty pojawiają się coraz częściej, a ja nadal nie widziałem takiego, który by mnie przekonał w najmniejszym chociaż stopniu. Profesorowie piszą:
Innym czynnikiem, który mógłby pozwolić na radykalne podniesienie poziomu habilitacji, byłaby obligatoryjna obecność kandydata podczas posiedzenia komisji. Rzetelny recenzent ma zawsze od kilkunastu do kilkudziesięciu (w skrajnych przypadkach) uwag krytycznych i polemicznych dotyczących publikacji i autoreferatu kandydata, które warto z nim przedyskutować, sprawdzając przy okazji jego kompetencje naukowe. Zdajemy sobie sprawę, że taka procedura jest stresująca, podobnie jak dawne kolokwium habilitacyjne, ale bezstresowo podnieść poziomu habilitacji się nie da. Niezależnie od dbałości o poziom wniosków awansowych, dyskusja naukowa przynosi korzyści wszystkim jej uczestnikom, a więc także członkom komisji.
Jaką więc strategię powinien przyjąć habilitant? Przyznać recenzentom rację czy może stać przy swoim? Bo przecież żadna dyskusja nie zmieni tego, co jest w publikacjach. Jeśli recenzentom się nie podoba, to może lepiej by powiedzieć, jaka wielka szkoda, że habilitant nie mógł się skonsultować z recenzentem, bo taka konsultacja przyniosłaby arcypublikacje! Może nawet przyklęknąć, spuścić pokornie oczy?
Najciekawsze jest jednak to, że obowiązkowa dyskusja ma przynieść korzyści członkom komisji. Ale jakie to mają być korzyści? Półgodzinna rozmowa spowoduje, że będą wiedzieć, jak głosować? Czy może chodzi o satysfakcję, że jednak mogli przeczołgać habilitanta? A jak to wszystko ma podnieść poziom habilitacji? Nie mam pojęcia.
Warto też przypomieć, że profesorowie Brzeziński i Izdebski, odnosząc się do braku kolokwium, mówią o braku sposobu na 'poznanie habilitanta’. Może są towarzyscy?