Językoznawstwo zastosowane

Dzisiaj, na weekend, off-topic. Postanowiłem na koniec sierpnia napisać coś lżejszego, ale wyręczył mnie w tym prof. Galasinski. Otóż cytowany tutaj niejednokrotnie lingwista postanowił zająć się recenzowaniem restauracji. Oczywiście nie jest to zwykłe recenzowanie, Galasiński mniej lub bardziej na poważnie podchodzi do recenzji (i do restauracji) jako właśnie lingwista.

I w tenże sposób powstała pierwsza lingwistyczna recenzja restauracji! Jest to zresztą recenzja restauracji nie bylejakiej, bo lingwista był w Nolicie, którą niektórzy uważają za najlepszą restaurację w Warszawie. No i opisując swój nietani (choć nigdy nie dowiadujemy się, ile prof. Galasiński zapłacił, ale musiało go zaboleć) pobyt w restauracji Nolita, bije w nią jak w bęben, zarzekając się, że jego noga nigdy więcej tam nie postanie. Pojawiła się jednak przedwczoraj nowa recenzja. Tym razem profesor był w restauracji niedaleko środka nikąd, jak pisze. I nie może się jej nachwalić. Więc jak ktoś chce się spotkać z Galasińskim, powinien jadać w Tawernie Kapitańskiej, prędzej czy później natknie się tam na niego.

To, co ciekawe w tych recenzjach, to to, że autor recenzji właściwie nie zajmuje się jedzeniem (chwalonym zresztą w obu przypadkach). Lingwista opowiada nam o tym, jak się w obu lokalach komunikują z klientem.

Piszę o tym, bo spodobały mi się opowieści lingwisty o restauracjach, ale również dlatego, że te dwa wpisy to wpisy naukowe, ale pisane z lekkością i bez nadęcia. W Nolicie Galasinski chce sobie pogadać, ale nikt mu nie odpowiada. W Tawernie prawie nie może się opędzić od gadatliwego właściciela, ale tak naprawdę chce więcej. A wszystko z pewnym przymrużeniem oka analizuje.

Profesor mówi, że niedługo wybiera się znów do Warszawy, już wybrał restaurację, a ja z chęcią poczytam nie tyle o tym, co w tej Warszawie zjadł, ale o tym, jak się tam mu gadało.

Tak się też  zastanawiam, czy fizyka  nie mogłaby się zająć recenzowaniem alkoholi, materiałoznawcy odzieżą i obuwiem, a chemicy biżuterią. O nich wszystkich napiszą psychologowie, którzy znają się na wszystkim.

Ci, co nie chcą sobie psuć dobrego humoru po tym wpisie, niech nie czytają dalej.

***

I skoro już o językoznawstwie…..Rada Języka Polskiego wypowiedziała się po raz kolejny, tym razem o słowie  „Murzyn”, o którym napisał wcześniej jeden z jej członków. Napisał o tym, żeby nie używać tego słowa, bo jest ono nacechowane negatywnie.

Wydaje mi się, że nie trzeba być językoznawcą, żeby wiedzieć, że „Murzyn” jest nacechowany negatywnie. To oczywiste. Niestety RJP tego jeszcze tego  nie wie, bo się nie spotkała plenarnie i nie ustaliła, co wie. Skrytykowała  też autora opinii, że on tak sam z siebie postanowił, że „Murzyn” jest obraźliwe. Takie małe przekłamanie, ale na pewno w dobrej wierze. Wszak chodzi o to, żeby ani się nie zgrzać, ani nie przeziębić.

Szkoda, że tak się stało. Jak zwykle RJP przyjmuje strategię strusia i się woli nie wypowiadać w sprawach, które wrażliwe społecznie. No bo jak to zabraniać  suwerenowi 'Murzyn’ mówić. Murzyn to przecież Murzyn, pojawia się i znika i w ogóle.  Przynajmniej nie na razie lepiej nic nie mówić. Bo i po co zresztą paplać? Jak już się wszyscy wypowiedzą i Rada uzna, że jest bezpiecznie, to się też wypowie. A może i nie. I uprasza się nie niepoganianie rady.

Podobnie zresztą było w przypadku feminatywów, kiedy to Rada na początku (ze cztery lata temu, pisał o tym na blogu cytowany wcześniej lingwista, ale nie chce mi się szukać) wypowiedziała się o nich negatywnie. A po co od razu o babach gadać jak o babach? No po co? Jak już po 3-4 chyba latach uznała, że można, to się wypowiedziała nienegatywnie. I powiedziała, że jak ktoś już musi, to niech używa tych, tfu, feminatywów.  O słowie „Murzyn” też się pewnie wypowie, ale na razie musi sobie poczekać z głową zanurzoną w metr mułu. 

Przesyłam więc wakacyjne pozdrowienia dla Rady Języka Polskiego, jedynej rady w polskiej nauce, która sugeruje: Radźcie sobie sami.