Kafka a sprawa habilitacyjna

Nic mi się nie chce. Nie chce mi się pisać, choć gonią terminy. Nie chce mi się zajmować habilitacją, choć dobrze by to już pchnąć. To był dość ciężki rok i najchętniej bym sobie poodpoczywał, zrobił długie wakacje. Niestety, szansa  na nie jest minimalna. Może za jakiś czas się uda. Nie cierpię urlopować, gdy wiszą nade mną pilne rzeczy do zrobienia. Szczególnie takie jak ten cholerny autoreferat i formularz dorobkowy.

 

Nawiasem mówiąc, coraz bardziej dochodzę do wniosku, że tak ogólnie to nie ma większego znaczenia, co napiszę. Zakładając nawet, że recenzenci przeczytają to, co napiszę, to, podejrzewam, będzie to miało minimalny wpływ na to, co myślą. Gdy czytam recenzje,  ostatnio również w wznowionym wątku recenzyjnym, to częściej zgrzytam zębami niż myślę, że chciałbym takiego recenzenta.   Nadal jest niewiele recenzji, które poważnie traktują rozporządzenie. Oczywiście, można się kłocić, czy takie czy inne sfromułowanie jest czy nie jest analizą wkładu, ja jednak wolałbym, żeby recenzent pisał wprost. Z kolei autoreferaty nadal częściej się odnoszą do zainteresowań w życiu płodowym niż do krótkiego omówienia, co znaczy dorobek. 

 

Chętnie trzasnąłbym tym wszystkim w cholerę. Mam poczucie, że wszedłem do rzeczywistości, którą wymyślił jakiś podrzędny Kafka…..