Kolokwium habilitacyjne

Parę słów o kolokwium habilitacyjnym, za którym tęskni na forum pfg.

 

Zastanawiam się, jakie walory czy kompetencje habilitanta testowało kolokwium? Umiejętność odpowiedzi na pytania? Umiejętność zrozumienia pytań? A może orientację w całości dyscypliny? Co było takiego w kolokwium habilitacyjnym, co pozwoliło zobaczyć habilitanta jako pełniejszego uczonego? Bo przecież o to szło, prawda? Kolokwium miało być częścią procedury potwierdzającej samodzielność naukową uczonego. W jaki to zatem sposób odpowiedzi na kilka czy na kilkanaście pytań potwierdzało, że ktoś jest dobrym uczonym ze znacznnym wkładem, badź nie?

 

Rrozumiem, że kolokwium pozwalało habilitantowi rozwiać wątpliwości na temat swego dorobku. To argument, który często słyszałem. I moja reakcja zawsze była: no i? I co z tego? A od czego są recenzenci? A jak habilitant nie rozwieje, bo mu refleksu zabrakło, zdolności retorycznych, albo rada nie załapała, to to przekreśla jego 'znaczny wkład’? Czy ów wkład zostanie przekreślony, jeśli nie odpowie nawet na jedno pytanie z sali? Bardzo w to wątpię.

 

Kolokwium było zabiegiem wskazującym ukośność relacji między radą a habilitantem, obrzędem przejścia, okazją do przeczolgania habilitanta, która się nijak nie miała do celów postępowania habilitacyjnego. I to, że w wielu przypadkach habilitanta nie przeczołgano, nie zmienia natury kolokwium.