Koń i ranking

Oto moje trzy grosze na temat (międzynarodowych) rankingów uniwerystetów, o których dyskutowano niedawno na DNU. Czy miejsce w rankingu powinno być cele samym w sobie?

 

Odpowiedź na to pytanie wydaje się oczywista – nie, nie powinno. Ranking to szczególny sposób oceniania uczelni i do pewngo stopnia przynamniej można stworzyć ranking, który spowoduje, że (prawie) dowolna uczelnia stanie na jego czele lub przynajmniej w czołówce. Rankingi uczelni  nie maja znaczenia i są one podobne do setek rankingów ustawiających kolejki piosenek, filmów czy książek. Jednak żaden ranking tudzież ich seria nie przekona mnie do przeczytania Ulissesa Joyce’a.

 

Problem w tym, że moje zdanie, tak jak i podobne zdanie wielu innych osób, nie ma znaczenia. Potencjalni studenci, doktoranci i inne osoby kierują się takimi rankingami w wyborze uczelni. Wspierając ich w wyborze, rankingi dają im poczucie, że ich wybór jest obiektywniejszy. Pracodawcom z kolei dają poczucie, że zatrudniają świetnych pracowników. A jeśli tak, miejsce w rankingu, bez względu na to, czy to sensowne czy nie, staje się ważne i doniosłe. To ono przynajmniej wyznacza wartość uczelni.

 

Pytanie, które zatem warto sobie zadać jest o to, czy warto się kopać z koniem. Odpowiedź jest prosta: nie, nie warto. Warto natomiast walczyć o lepszą pozycję  w rankingach. Tak, pomimo tego, że to raczej bez sensu.