Przeczytałem dzisiaj, że nie poprawiam literówek. Postanowiłem się do tego odnieść. Oświadczam stanowczo, że takie stwierdzenie to kalumnia i potwarz! Z całą mocą chciałbym oświadczyć, że literówki poprawiam. Tyle że, niestety, jak się często się okazuje, nie wszystkie.
Nie zdradzę tajemnicy, ani nikogo chyba nie zaskoczę, gdy powiem, że poprawiam tylko te, które zauważam oraz te, które zauważa i odnotowuje WordPress. Ze spuszczoną (lekko) głową konstatuję, że stanowią one podzbiór wszystkich literówek występujących w moich postach.
Jednak zdradzę pewną tajemnicę mojego „warsztatu”. Od początku istnienia tego bloga piszę posty od razu „na czysto”, często nawet nie czytając ich po napisaniu. Nie mam zatem opasłej kartoteki na dysku z 1035 (sic!) postami w MS Word, które są uważnie redagowane, a potem sprawdzana jest pisownia. Dlatego też od początku istnienia tego bloga od czasu do czasu pojawia się krytyka literówek.
Gdybym teraz napisał przeprosiny, to implikowałbym, że wstydzę się tych literówek, albo że jest mi z nimi źle. Otóż nic takiego nie ma miejsca. Dla mnie mój blog, jak i blogowanie w ogóle, implikuje adhokowatość. Pisanie tu i teraz, tak jak się pisze pamiętnik. i gdy jako chłopiec pisałem pamiętnik, nigdy nie pisałem niczego na brudno, by potem przepisać. Szkoda życia.
Mógłbym więc powiedzieć, że gdybym miał dar nierobienia literówek nigdy ale to nigdy, to ja bym je wstawiał, żeby nadać postom „autentyczność”. Na szczęście nie muszę tego robić i autentyczność moich wpisów osiągana jest w sposób naturalny. I to dzięki niemu mogliście Państwo (a przynajmniej ci, którzy te posty w ogóle jeszcze czytaj przed skupieniem się nad komentarzami) przeczytać w poprzednim poście o konikturalizmie, a nie o jakimś nudnym koniunkturalizmie.
Czyż hippiczność tego słowa nie jest z gruntu piękna? Kłusuje wręcz więc konikturalizm po metaforycznych polach WordPressa, a za chwilę prerii Gugli, że aż się prosi, by to w zwolnionym tempie puścić. Ba, rzekłbym nawet, że gdyby żył jeszcze malarz Podkowiński, to namalowałby Szał konikturalizmu, a nie żadnych gupich*) uniesień.
Mam jednak nadzieję, że ci, którzy nie cierpią moich literówek uważając, że niszczę język polski, poszukają w swych sercach wybaczenia. A ci, którym są one obojętne wybaczą, że w ogóle zawracam gitarę taką błahostką.
Chciałbym też dodać, że mam niezłą interpunkcję!
*) Celowo opuściłem „ł” licząc na mizerny efekt stylistyczny.