Kontredans

Po kilku tygodniach refleksji, ciężkiej pracy – to, że 'robię habilitację’, nie zwalnia mnie z podjętych zobowiazań, a i odsuwania tego od siebie, rozpoczynam habiitacyjnego konterdansa. Podobno nie uniknę tego. Muszę się spotkać z Kolegą Wybitnym (rzeczywiście jest wybitny), na dodatek jest mi życzliwy i ufam mu. Chcę porozmawiać o strategiach.

 

Chcę porozmawiać o strategii wobec autoreferatu. Wiem, jak ma wyglądać, jednak chcę porozmawiać o akcentach, co uwypuklić, co włożyć do cienia. Jak podejść np. do interdyscyplinarności – stawić jej czoła, czy może spróbować wyznaczyć kurs lawirujący. Oczywiście ostateczna decyzja należy do mnie, jednak z doświadczenia wiem, że Kolega Wybitny dobrze radzi, a na dodatek wiem, że mam 'tendencje autodestrukcyjne’ i ignorowania tzw. szerszych kontekstów. Chciałbym do wakacji napisać autoreferat i, jeśli się uda, złożyć wniosek habilitacyjny.

 

Ale chcę również porozmawiać (ostrożnie stąpając) o ewentualnej komisji. Do tego jeszcze trochę daleko, jednak chciałbym delikatnie zasugorować rozważenie przez Radę może nie konkretnych osób, co ich konkretnych dorobków. Marzy mi się komisja z dorobkiem międzynarodowym.

 

Pomimo, nie wątpię, przyjazności tych rozmów, myślę o nich ze smukiem. Jeszcze bardziej utwierdzają mnie w idei 'robienia habiitacji’. Coraz bardziej mam poczucie owego tańca, do którego nie tylko muzykę, kroki, ale i przylepiony uśmiech napisali i zaprojektowali inni.

 

Zaczynam czuć angielskie 'motyle w brzuchu’.