Minimalna stawka wynagrodzenia profesorskiego nie dała mi spokoju, więc postanowiłem zasięgnąć języka na forum, które czytuję, w tym oto wątku. Sytuacja nie wygląda dobrze. 11 tysięcy za sam wynagrodzenia, do tego koszta przewozu, noclegów, wyżywienia to bardzo dużo. Pozostaje się modlić, żeby radzie nie wpadło do głowy ściągać kogoś zza granicy! Wtedy te 15 tysięcy, o których mowiono na forum nie wystarczy.
15 tysięcy za przewód habilitacyjny to dużo, szczególnie jesli wydziałowi czy instytutowi nie brakuje samodzielnych do minimum kadrowego lub po prostu nie ma forsy. To znacznie więcej, gdyby płacić za to miał habilitant z własnej kieszeni. Dobrze pamiętać, że nie wszyscy polscy naukowcy mają po kilka etatów i możliwości dorabiania.
Czy jest rozwiązanie? Szczerze powiedziawszy, nie wiem. Przejęcie całosci kosztów przez państwo nie wydaje mi się zupełnie bezsensowne. Ostatecznie to państwo wymaga habilitacji, stworzyło wielką procedurę, niech zatem płaci. Warto pamiętać, że na świecie tego typu procedury załatwia się mailem, a komisja składa się z pracowników uczelni. Z drugiej jednak strony rozumiem jednak dobrze, dlaczego w Polsce stworzono taką procedurę. Skoro sami nie potrafimy się rządzić, musi nas do tego ktoś zmusić. I musimy ponieść tego koszty. Bardzo wątpię jednak, że koszt przewodów habilitacyjnych spędza minister Kudryckiej sen z oczu.
Idealny byłby oczywiście system, w którym państwo płaci za te przewody, gdy habilitant uczciwie nie ma na to forsy, jego uczelnia równie uczciwie nie jest w stanie mu zapłacić. Niestety taki system jest niemożliwy do wprowadzenia.
No i można jeszcze mniej płacić komisji. Ale to w którymś z równoległych wszechświatów.