Znów dostałem recenzję, której nie ma jeszcze na stronach internetowych uczelni, nie zidentyfikuję jej więc teraz. Jako że przeczytałem ją i biegam po pokoju za szczęką, która mi spadła, postanowiłem na szybko napisać o niej. Bo przecież nie o konkretną recenzję chodzi, ale o problem. Uwagi co do 'rozprawy’ są następujące:
na str. X jest 'słowo’, a powinno być 'słowu’
na str. Y jest odnośnik do [12] a powinno być [13]
na str. Z brakuje oznaczenia …
na str. A pisze (tu autor cytuje 7 słów habilitanta) i pisze, że nie zgadza się z nimi (nie dodaje nic więcej).
Uwag tego kalibru jest 12 i wyczerpują one całość oceny 'rozprawy’ habilitanta. Wcześniejsza sekcja zawiera uwagi co do układu monografii. I to wszystko.
Powiedzieć że ta recenzja to kpina, to kpić z kpin! Recenzentowi nie chce się nawet udawać, że recenzuje pracę. Czytając recenzję, odnosiłem wrażenie, że recenzent cytuje literówki z książki, żeby coś napisać. Ta recenzja nie zawiera żadnej opinii czy oceny recenzenta, po prostu wylicza dziesiątki informacji na temat habilitanta i jego pracy. Konkluzja, jak można się domyślać, jest pozytywna. Ale to chyba było już ustalone na długo przed napisaniem tej recenzji. Żałosne.