Krasula w otchłani

Zebrało się kilka spraw, więc piszę post w odpowiedzi. Po pierwsze, chciałbym zwrócić uwagę na harmonogram (tu linka do strony wydziałowej) przebiegu w postępowaniu habilitanta z poprzedniego wpisu. Moim zdaniem, to skandal, że postępowanie opóźniło się aż o 10 miesięcy przez zmianę recenzenta. Oczywiście zmiana mogła wynikać z choroby czy innych ważnych powodów, jednak prawie rok na to, żeby to załatwić, to cyrk na kółkach!

 

Po drugie, pojawił się zarzut o anonimowym, powiedzmy, sądzie kapturowym. Nie zgadzam się z tym zarzutem. Ani w moim wpisie, ani w dyskusji nie pojawiły się, jak sądzę, żadne wycieczki osobiste. Natomiast autoreferat jest dokumentem publicznym i każdy habilitant musi się liczyć z tym, że może on zostać poddany publicznej ocenie. I tak, ta ocena moze oznaczać wyśmianie. Proszę zwrócić uwagę, że mój post dotyczył jedynie autoreferatu. A ten autoreferat jest, moim zdaniem, żenujący. Jednak ja nie chcę przez to powiedzieć nic o samym uczonym. Mówiąc szczerze, że wystarcza zupełnie to, co on sam mówi. Podobnie zresztą oceniami i czasem wyśmiewamy recenzje habilitacyjne.

 

Po raz kolejny chcę podkreślić, że ten blog nie jest pręgierzem habilitacyjnym, co wiecej, rozumiem potencjalne konsekwencje bycia bohaterem wpisu i dyskusji na tym blogu. Przwyołuję postępowania (najczęściej już zakończone, rzadko trwające), które budzą mój sprzeciw; nigdy też nie podejmuję decyzji lekko. Z ostrożnością też podchodzę do listów, które dostaję – nie będę narzędziem załatwiania porachunków.

 

Po trzecie, nie za bardzo mam ochotę po raz kolejny zastanawiać się nad wyższością treści artykułu nad miejscem jego wydania. Powiedziano na tym blogu na ten temat wszystko, a nawet więcej niż dało się powiedzieć. Moje stanowisko jest następujące. Tak, wydawnictwo „Szwagier i krasula” może wydać niezwykłą i doniosłą książkę, nawet jeśli to bardzo mało prawdopodobne. Jednak ja mam prawo ocenić wybór, którego ów naukowiec dokonuje. I jeśli tenże naukowiec wydaje swą perłę w wydawnictwie z siedzibą za stodołą, to ja mam prawo się zastanawiać nie tylko nad poziomem sądów tejże osoby, ale również nad tym, czy jego wybory pozwalają mu np. na promowanie doktorantów.

 

PS. W najnowszym wpisie prof. Sliwerski wyzłośliwia się na temat poziomu polskiej psychologii i jej mizernych wyników. Nie mnie oceniać polską psychologię w porównaniu z resztą świata – nie znam się. Jednak, Panie Profesorze, znaj Pan proporcję. Bo jeśli psychologia jest mierna, to dla polskiej pedagogiki brakuje miejsca na dowolnej skali miernoty naukowej. To nawet nie jest dno w porównaniu z psychologią – to otchłań bez dna.