Nigdy nie zrozumiem predylekcji profesora pedagogiki do autorytatywnego wypowiadania się na temat problemów prawnych, dodałbym nawet, że przyznanie się do błędu buduje reputację bardziej niż upór. Jednak gdy zignorować wycieczki wobec prawników, niedawny wpis prof. Śliwerskiego jest ciekawy. Otóż Profesor zadał sobie trud policzenia, jak długo trwają postępowania habilitacyjne z pedagogiki.
Wyniki profesorskiej kwerendy tyleż szokują, ile odpowiadają mojemu (i nie tylko chyba) przekonaniu tym, jak długo trwają habilitacje. Otóż najkrócej habilitacje trwają na Uniwersytecie Warszawskim – ok. 27 tygodni, ale tych postępowań było tylko 4. Najdłużej z kolei habilitanci czekają w Poznaniu – prawie 52 tygodnie, a więc prawie rok (postępowań było 13). Średnio, postępowanie z pedagogiki trwa prawie 38 tygodni.
Profesor Śliwerski kończy post pisząc:
Podaję te twarde dane zarówno recenzentom, gdyby którykolwiek z dziekanów lub dyrektorów instytutów chciał obniżyć im honorarium z tytułu przekazania przez nich recenzji w terminie późniejszym, niż 6 tygodni oraz sędziom sądów administracyjnych i członkom Centralnej Komisji, by odrzucali pozwy habilitantów oskarżających jednostki o zbyt długo trwające postępowanie habilitacyjne.
Innymi słowy, skoro wszędzie trwa za długo, to widać tak być musi i nie ma co się rzucać. Okazuje się, że dane wskazujące na to, że terminowość postępowań habilitacyjnych nawet nie jest aspiracją, mogą być wykorzystane do tego, by to znormalizować. A moim zdaniem to, że wszyscy mają w nosie terminy, wcale nie znaczy, że należy uznać, że tak musi być. Można też podyskutować nad tym, ile powinno trwać postępowanie.
Zastanawia mnie też to, że w UW udaje się przeprowadzić postępowania dwa razy szybciej niż na UAM. Ba, nawet gdyby wziąć 4 najszybsze postępowania z Poznania (i udać, że postępowanie 90-miesięczne nie miało miejsca), to i tak trwały dłużej niż średnia w Warszawie. Choć powodów do takiego stanu rzeczy może być oczywiście wiele, trudno mi uznać, że Poznań jest wiecznie pechowy, a Warszawa to tylko szczęściarze. Może jednak warto się zastanowić, dlaczego tak jest.
Niedawno przyglądałem się postępowaniu habilitacyjnemu, w którym recenzent przekroczył termin złożenia recenzji o jakieś 4-5 miesięcy. I co? i nic. Nikt nie chciał reagować, bo jeszcze się nam recenzent obrazi i napisze złą recenzję. Poza tym zmiana recenzenta będzie źle odebrana, a i nie wiadomo, jaki będzie następny recenzent. No i tak wszyscy czekali na zmiłowanie boskie i recenzenckie, klnąc w bezsilności na czym świat stoi.
I mamy tu sedno absurdu terminowego. Z jednej strony członek CK mówi – wszyscy ignorują, więc przestańmy się martwić ignorowaniem, z drugiej – nie róbmy nic, bo recenzent może ukarać habilitanta. A ja już tylko zastanawiam się, dlaczego polskie habilitacje nie były jeszcze tematem skeczy Monty Pythona. I coraz częściej dochodzę do przekonania, że one są dla nich za śmieszne. Oni nie byliby w stanie tego ulepszyć.