Trzy.14 uprzedził mnie zwracając uwagę na najnowszy wpis na blogu, który śledzę. Autor przedstawia chłodną kalkulację pisania po polsku i po angielsku. I jest to właśnie kalkulacja, a nie okrzyki, dlaczego po angielsku jest lepiej, a po polsku gorzej.
Oto prosty przykład: napisałeś książkę po polsku, ale to jednak poźniej napisana, powiedzmy, „tematycznie i „wynikowo” podobna książka po angielsku jest ważniejsza. Problem pierwszeństwa pojawia się bowiem jedynie w Polsce, poza Polską książka po polsku nie istnieje. Najgorsze jest jednak to, że nie mówimy tu moim zdaniem o żadnej nieuczciwości. Autor książki po angielsku przedstawia swoje dane, swoje argumenatcje, tak sie tylko składa, że jego badania dały podobne wyniki, co badacza z Polski. Tyle że polskie wyniki właśnie nie istnieją. Staną się, jak pisze profesor, przypisem w książce po angielsku. Sprawiedliwe? Zapewne nie. No ale czy życie akademickie od razu musi być sprawiedliwe?
Jeśli ktokolwiek miał wątpliwości, czy warto publikować w języku międzynarodowej nauki, to linkowany wpis rozwiewa wiele wątpliwości. A to dlatego, że zazwyczaj mówi się o recenzjach, o cytowaniach, o uczciwości. Wpis w ogóle tego nie porusza. Wskazuje bowiem na prostszą i bardziej fundamentalną regułę – nie wchodząc w obieg nauki zrozumiałej międzynarodowo, nie istniejesz (w niej). A konsekwencje tego są takie, że nawet jeśli odkryjesz coś, to jeśli będziesz miał szczęście, nikt o tym nie będzie wiedział. Jeśli będziesz miał pecha, to w glorii chwały będzie chodzil kto, kto odkrył to po tobie.