Dostałem maila w sprawie wyborów do Centralnej Komisji. Mój korespondent (z dyscypliny szerokohumanistycznej) brał udział w dyskusjach, kogo zgłosić na kandydata na nową kandencję. Wszak wybór jest nieoczywisty i wcale nie polega na wybraniu 'tych najlepszych’. Problemów jest bowiem kilka.
Po pierwsze, jest grupa profesorów, którą wiele osób chciałoby wybrać do CK, ale oni systematycznie odmawiają. Dlaczego? No dlatego, że nie chce im się bawić w te klocki. Po co, pisze mój korespondent, mieliby użerać się z polonistami i pedagogami, których wizja nauki osadzona w jednym z równoległych wszechświatów. Są to zazwyczaj profesorowie z dużym dorobkiem, którzy nic nie muszą nikomu udowodnić. Ich odmowa powoduje jednak, że większość 'śmietanki dyscyplinarnej’ jest niedostępna.
Kłopoty, po drugie, jednak tu się nie kończą. A to dlatego, że rada wydziału autora listu zaczyna się zastanawiać dalej. Bo pozostaje jeszcze mniejszość śmietanki, więc może można by wybrać z niej. I tu sprawy okazują się dalece nieproste. A to dlatego, że część tej grupy profesorów będzie nie do zaakceptowania dla reszty środowiska (na przykład ze względu na to, że są 'za ostrzy’), a nie ma sensu wybierać wolnego strzelca, bo i tak się nie dostanie.
A zatem, po trzecie, rada wybiera kandydatów, których środowisko raczej nie odrzuci, a którzy nie są kompletnymi ofermami. Przynajmniej w dyscyplinie mojego korespondenta.
Mam dwa komentarze. Jeśli ktoś chciał zobaczyć, jak wygląda równanie w dół, to ma okazję. No i, że ja właściwie to się cieszę, że Centralna Komisja (przynajmniej w jednej z dyscyplin) składa się z nieoferm. To jest już coś – okazuje się, że mogłoby być gorzej.